Andaluzja
Część VII
Malaga cd
Gibralfaro jest wyłącznie twierdzą, ale jej prawdziwym sercem
jest Alkazaba[1]. Wybudowana przez Rzymian,
została przebudowana w wieku IX przez Maurów i zachowała tak charakterystyczną
dla stylu kalifackiego ornamentykę. Broniona przez trzy warstwy murów –
pierwsza wokół wzgórza, usiana wieżami, całkowicie zamyka część wewnętrzną,
drugą warstwę tworzyły obwarowania Gibralfaro, trzecią natomiast potężne mury
miejskie - wydawała się nie do zdobycia niczym perła w koronie władców Grenady.
Prowadzi do niej brama zwana "Puerta de la Bóveda " Drzwi Do Skarbca
i nie ma w tym żadnej przesady. Stroma -
jak na budowlę –droga wije się przez ogrody z fontannami, przechodzi przez Puerta de las Columnas (bramę kolumn)
i dociera do Torre del Cristo
(Wieża Chrystusa –nazwaną tak dopiero przez
zdobywców). Nie ma tu prawie w ogóle kątów prostych, lecz same zakręty,
zmuszające napastników do lawirowania pod ciągłym ostrzałem z blanków. Wewnątrz
twierdzy zamiast budowli obronnych zobaczymy luksusowy pałac, który przez wieki
służył królom i namiestnikom.
Wyłożone marmurem dziedzińce, baseny i fontanny, ogrody pełne
romantycznych zakamarków - tak wygląda w Andaluzji budowla przeznaczona do
walki oraz obrony. Sama forteca- jedna z największych w Hiszpanii -
urzeka położeniem i wysmakowanymi detalami, choćby takimi jak rzymska,
marmurowa wanna pełniąca rolę niewielkiego zbiornika na ściekającą wodę, koronkowe
wykończenia łuków, drewniane ornamenty na sufitach lub smukłe kolumny. Piękne
posadzki prowadzą do pokoi bez okien ( konieczność w ojczyźnie Maurów, gdzie
słońce zawsze było śmiertelnym wrogiem, nigdy przyjacielem ) o szerokich
drzwiach otwartych w stronę basenów i wodotrysków – oprócz roli estetycznej,
jaką niewątpliwie pełniły, były także, a może przede wszystkim, idealnymi
klimatyzatorami.
Białe ściany,
mauretańskie łuki, kolorowe kafelki i wszechobecna zieleń w postaci krzewów,
obrośniętych pergoli, drzewek pomarańczowych posadzonych w donicach, czyniła z
tego miejsca namiastkę raju. Chyba dość łatwo było zapomnieć przy muzyce
szemrzących fontann, czemu winna była służyć twierdza. Wcale się nie dziwię –
taka mnie naszła refleksja, gdy siedziałem na stopniach wyłożonych azulejo[2] – że
Maurowie długo opłakiwali utracone w Hiszpanii dobra, w końcu uczynili z
Andaluzji krainę bajkową, w sztuce i architekturze mocno zaznaczając swoją
obecność.
Kolejnym miejscem, które
koniecznie trzeba odwiedzić, jest leżąca niedaleko Alkazaby renesansowa katedra
-Santa Iglesia Catedral Basílica de la Encarnación. Zaprojektował ją słynny Diego de Siloé,
znakomity hiszpański architekt, twórca m.in. katedry w Granadzie. Budowana na miejscu dawnego meczetu od 1528
roku niemal do końca XVIII wieku ( przez ponad 250 lat !) nigdy nie została
ukończona. Mieszkańcy Malagi nazywają ją "La Manquita ” -„ jednoręczna
dama”, ponieważ zamiast dwóch ma tylko jedną wieżę, przez co wygląda trochę na
niedokończoną. Jest olbrzymia, wysoka na 72 metry ( około 25 pięter), szeroka na 117 metrów ( prawie jak duże
boisko do piłki nożnej). Onieśmielająca wysokość oraz schody przed wejściem mają za zadanie przybliżyć
wiernych do nieba – taka koncepcja przyświecała głównym założeniom
architektonicznym.
Przyznam się od razu – dotarliśmy do katedry nocą,
włączywszy się dyskretnie do procesji, dla której specjalnie otwarto podwoje
sanktuarium. Inaczej pewnie nie udałoby się nam zobaczyć tego wpisanego na listę
UNESCO 8 cudu świata. W mdłym świetle świec, zamglona przez dym kadzideł, przy
dźwiękach pieśni śpiewanych przez chór, zrobiła na mnie kolosalne wrażenie.
Wymieszanie stylów
architektonicznych od późnego gotyku do baroku zupełnie jej nie zaszkodziło,
chór z rzeźbami wykonanymi przez Pedro
de Mena, wspaniałe obrazy pędzla największych malarzy tamtego okresu, bogactwo
ozdób, gry światłocienia – nic dziwnego, że żadne zdjęcie z wewnątrz mi nie
wyszło. Zatopiona w półmroku odkrywa swoje tajemnice powoli i z namaszczeniem,
jak na prawdziwą damę przystało. Chociaż z dołu nie mogłem dostrzec ozdobnych
detali na suficie, przepastne nawy z posągami świętych wydawały się tonąć w ciemnościach,
jednak całość po prostu olśniewała, także atmosferą. Pogrążeni w głębokiej
modlitwie nazarenos idealnie wpasowali się w to miejsce, nadając
mu jeszcze głębszy, średniowieczno mistyczny charakter.
Zdumiewające, że tak
ogromna budowla dosłownie jest wciśnięta między otaczające ją budynki. W naszym
mniemaniu winna stać na wielkim placu, dostępna i podziwiana ze wszystkich
stron, tymczasem zamknięta szpalerem kamienic La Manquita zdaje się być
uwięziona na zbyt małej przestrzeni.
Oczywiście brakło nam
czasu na odwiedziny w domu i muzeum Picassa, tym bardziej, że w Semena Santa
muzea bywają czynne krócej, dlatego poprzestaliśmy na pobieżnym poznaniu miasta
w jego najstarszej odsłonie. Zresztą – jak mawiają prawdziwi globtroterzy –
niedosyt jest lepszy niż przesyt, dlatego z mocnym postanowieniem powrotu,
opuściliśmy to urocze miasto – mam nadzieję – tylko na chwilę. Zamiast adios,
mówimy więc hasta luego Malaga.