Szukaj na tym blogu

poniedziałek, 16 listopada 2015

Kildare

II 

 

    To miasto, którego irlandzka nazwa brzmi Cell Dara czyli kościół dębu.  Wybraliśmy go ze względu na  japońskie ogrody i stadninę, a spotkaliśmy pierwszą z niezwykłych opowieści (więc uwaga! będzie trochę wycieczek antropologiczno- historycznych).
W tym miejscu  także po raz pierwszy doświadczyliśmy przenikania się tradycji chrześcijańskiej z pogańską, obie niczym wysnute z przeszłości nici splatały się ze sobą, myląc tropy i żądnych poznania prawdy poszukiwaczy - to znaczy nas.
Samo miasto jest stosunkowo ( jak na warunki irlandzkie )stare, powstało w okolicach V wieku na miejscu lub też w okolicy klasztoru, założonego przez  świętą Brygidę - jedną z najważniejszych świętych nie tylko w irlandzkim panteonie.


Wszyscy, którzy spodziewają się wspaniałej katedry i wszechobecnego ( jak na przykład w Częstochowie) handlu dewocjonaliami przeżyją rozczarowanie. Kildare to mała, nieco senna mieścina, jedyną pamiątką po słynnym klasztorze jest 33 metrowa okrągła wieża. W XIII wieku na miejscu dawnych ruin wzniesiono katedrę, którą przebudowywano wielokrotnie, aż ostatecznie nabrała neogotyckiego fasonu. Dla ciekawskich łowców przygód mam dwie informacje. Po pierwsze, w murze na lewo od wejścia do katedry znajduje się otwór życzeń, jeśli pomyślimy o czymś i włożymy tam dłoń, święta postara się spełnić nasze marzenie. Po drugie za katedrą znajduje się ołtarz ognia. Legenda głosi, że dawno temu mieścił się tu głęboki dół, w którym rozpalano święty ogień. Ksieni[1] nie porzuciła tego zwyczaju, tylko kazała swoim 17 (?) mniszkom podtrzymywać płomienie. Przez burzliwe stulecia ogień raz po raz gasł, aby znów zapłonąć. Dziś przywrócono do życia tę piękną tradycję, w murowanym fundamencie żarzy się święty ogień, a obok odwiedzający składają przeróżne fanty (od splecionych z trzciny krzyży, po lalki bez nóg, medaliki, oczywiście pieniądze czy porcelanowe figurki, mnie osobiście nieco zaskoczył widok gumowej Myszki Miki). Poganie – co prawda nieco zamerykanizowani, ale jednak - wrócili!


Środek katedry jest skromny, zamiast porażających bogactwem ołtarzy i marmurowych kolumn, ujrzymy tu proste krzesła i splecione z trzciny równoramienne krzyże[2] – symbol świętej, która jako mała dziewczynka wypasała owce i, by czymś zająć ręce, wyplatała właśnie takie dziwne rzeczy. Dorastając-legenda głosi, że osobiście- poznała świętego Patryka i zafascynowana chrześcijaństwem przywdziała strój mniszki. Swój niezwykły klasztor założyła właśnie w Kildare.  Był to jeden z pierwszych zakonów w Irlandii i to dzięki niemu mała osada przekształciła się w ważny i sławny ośrodek religijny. Święta była autorką zaskakująco – jak na owe czasy- nowoczesnego eksperymentu, bo klasztor  był „koedukacyjny” czyli równocześnie męski i żeński. Sama Brygida żyła skromnie w niewielkiej, ziemnej celi u stóp potężnego  dębu. W tym czasie w skryptorium klasztornym mnisi tworzyli księgę tak piękną, że przewyższała urodą inną, słynną księgę z opactwa w Kells – tej historii musimy uwierzyć na słowo, ponieważ, gdzieś pomiędzy kolejnymi najazdami i wojnami, ów wolumin zaginął  bez śladu.


A teraz według mnie najciekawsze: imię Brygida ma rodowód pogański,  takie miano nosiła bowiem celtycka bogini ognia( Bride, Brigid?) i w procesie chrystianizacji postacie obu kobiet, ich cechy oraz atrybuty nałożyły się, tworząc obraz jednej, niezwykłej postaci. Dzisiaj bardzo trudno jest rozróżnić, kim naprawdę była mniszka mieszkająca pod prastarym dębem.
Z niekłamaną przyjemnością rzuciliśmy się więc w świat celtyckich mitów i szczątkowych, chrześcijańskich  przekazów, by wytropić ślady przeszłości, bo czyż jest coś bardziej ekscytującego niż odnalezienie źródeł przenikających się dwóch kultur? Jednej prawie zapomnianej, bo przekazywanej wyłącznie w tradycji ustnej i nowej, która na wielu poziomach przyniosła Irlandii kolosalne zmiany. Nowa religia nie stanęła do walki ze starym systemem wierzeń, lecz wykorzystała  metodę powolnej absorpcji, idealnie sprawdzoną wcześniej w starożytnym Rzymie. Przykładem takiego zjawiska jest choćby to, że Brygida - uznawana obok Patryka i Kolumby za patronkę Irlandii (jedną z tak zwanej trójki cudotwórców) – obchodzi swoje święto w dniu 1 lutego czyli w pogański Imbolc - święto pierwszego dnia wiosny powiązane z naturą i płodnością.
Przyjrzyjmy się zatem dokładnie obu kobietom:


Święta Brygida
Chrześcijańscy wierni oddawali swojej patronce chleb i mleko, wiązali krzyże ze słomy i układali je w spiżarniach, żeby uchronić jej zawartość przed żarłocznymi chochlikami. Uważano, że mniszka przemierza kraj i odwiedza gospodarstwa, sprzątano więc domy i rozwieszano wstążki także na drzewach, by powitać niezwykłego gościa. Poranna rosa zebrana tego dnia ma ponoć szczególną moc. Święta Brygida jest patronką rolników, odnowy i leczenia, jej domeną jest poezja, rękodzieło oraz  nauka ( w ikonografii przedstawiana jest ze świecą w dłoni, białym habicie i czarnym welonie, nad którym unosi się płomień). Posiada także dar rozmnażania dóbr, z jednego bochenka chleba potrafiła przygotować strawę dla wszystkich potrzebujących.
Brigid
Pogańska bogini ognia była patronką kuźni i kowali, poezji (w przedchrześcijańskiej Irlandii najważniejsza osobą po władcy był bard- pieśniarz, doskonale znający legendy i historię. Żywa kronika, której wiedza i mądrość nie podlegały dyskusji) oraz uzdrowicieli. Modlili się do niej druidzi, dedykowano jej wszystko co szlachetne i wzniosłe, uznawano, że obdarza mądrością, talentem i pięknem. W nocy z 31 stycznia na 1 lutego na jej cześć rozpalano ogniska i jeśli bogini pojawiała się w obejściu, płomień utrzymywał się nieprzerwanie aż do rana, to był bowiem czas, kiedy ogień tego co nowe ostatecznie przepędzał zimę (co czyni te postać w jakimś stopniu powiązaną z kultem płodności). Przedstawiano ją – jak to zazwyczaj bywa w celtyckim panteonie- w trzech postaciach: dziewczynki, kobiety i staruszki.   
Obie kobiety nazywano opiekunkami studni ( w Irlandii nadal istnieją studnie świętej Brygidy, z których czerpie się uzdrawiającą wodę).
Mniszka z Kildare zmarła, mając około 70 lat ( czyli w wieku jak na tamte czasy zaskakująco późnym), a trzysta lat później Normanowie zburzyli jej klasztor. Po śmierci święta nie zaznała spokoju, zwłoki wielokrotnie przenoszone z miejsca na miejsce, stały się ofiarą czystek reformacyjnych Henryka VIII, mówi się, że ocalałe resztki znajdują się zarówno w Kildare jak i (prawdopodobnie) w Downpatrick, gdzie spoczywają wraz z doczesnymi szczątkami Patryka i Kolumby,  niewielki fragment czaszki wywieziono także do Lizbony[3].  Jaka jest prawda, pewnie nigdy się nie dowiemy.


Dzisiejszy kult  Brygidy w Irlandii jest zaskakująco popularny. Być może ma to wiele wspólnego z faktem, że  jego przejawy cementują lokalne społeczności. 31 stycznia plecie się krzyże, które dzieci dają sąsiadom, obowiązkowo wypieka słodkie bułeczki na bazie mleka, masła i mąki (scones), rozdaje się je wszystkim wokoło, podobnie jak kromki specjalnego, owsianego chleba nazywanego na cześć świętej chlebem Brygidy. Wspaniałomyślność, szczodrość i chęć dzielenia się leżą u podwalin tego nadal bardzo popularnego święta, ponieważ te cechy akurat są niezbędne, by z grupy obcych sobie ludzi stworzyć funkcjonującą i kreatywną wspólnotę. 


Po chwili zadumy przy ołtarzu ognia świętej Brygidy lub celtyckiej Brigid udaliśmy się w dalszą drogę do - bodaj najsłynniejszego w Europie- parku japońskiego.  Zaprojektował  go w latach 1906 – 1910 japoński ogrodnik Tassa Eida i jego syn Minoru. Na terenie parku są wydzielone 2 strefy. Pierwsza  czyli klasyczny karesansui (kamienny ogród zen) prowadzi do drugiej, którą nazwaliśmy  filozoficzną podróżą, a wędrówka przez nią to symboliczna podróż przez życie. Podobno ten park jest piękny o każdej porze roku, bo odpowiednio dobrane rośliny odkrywają swoje kolejne, kolorystyczne wcielenia.  Moim skromnym zdaniem to miejsce w pełni zasłużyło sobie na sławę, a spacer jego ścieżkami sprzyja głębokiej refleksji. Mamy więc ukryte wśród wspaniałych drzew i krzewów kolejne dróżki – kończące się urwiskiem wzgórze ambicji,  tunel ignorancji, drogę przygody, czy ukrytą głęboko w zaroślach drogę wiary. W kompozycji ogrodu  Eida zawarł swoje przemyślenia, filozofię życiową i wierzenia. Cały dzień można błądzić po urokliwych zakątkach, przysiadając dla chwili refleksji  w „jaskini narodzenia” skąd doskonale widać czerwony most  (zaręczyn lub małżeństwa) urokliwie spinający  części ogrodu.   


Aby zrozumieć kolejne etapy ludzkiej egzystencji wystarczy spojrzeć na fragment nazwany „ krzesłem starości”. Siedząc tam, mamy przed oczami tylko płaski trawnik z kilkoma kamiennymi latarniami, bo wzgórze i wodę (symbolizujące ruch lub zmienne koleje losu ) zostawiliśmy już za plecami. Zamiast  bogactwa roślin widzimy porządnie wysypane ścieżki, kilka drzewek bonsai w donicach oraz  bramę  do wieczności…


Za nią znajduje się centrum turystyczne, przez które przechodzimy, żeby udać się do innego parku, znacznie nowocześniejszego.  Zaprojektowany w ostatnim roku XX wieku przez M. Hallinan`a słynnego architekta odwołuje się do  postaci świętego Fiachra opiekuna  ogrodów. To właśnie jego sylwetkę ujrzymy na głazie pośrodku sztucznego jeziorka. Zatopiony we własnych myślach, emanuje tym rodzajem spokoju, jaki zdobywa się wyłącznie poprzez kontakt z naturą.  Za jego plecami stoi kamienna pustelnia ( wzorowana na oryginalnych budowlach z półwyspu Dingle i wyspy Skellig), w jej wnętrzu „wyrasta” następny ogród powstały na skutek załamywania się światła w kryształach Waterford – (biorąc pod uwagę ich cenę, jest to najprawdopodobniej najdroższy „kawałek” ogrodu, jaki zdarzyło mi się do tej pory widzieć).


Idea, która przyświecała twórcy tej kompozycji parkowej jest bardzo czytelna. Ogród potocznie  nazywany milenijnym, zawiera przestrogę lub raczej naukę: bogaci w wiedzę wynikającą z historii i silni związkami z naturą mamy wkroczyć w wiek XXI niczym dawni mnisi, uzbrojeni w pióro a nie miecz, ponieważ to ewolucja a nie rewolucja zmienia świat w sposób permanentny, co najlepiej obrazuje siła spokojnie płynącej wody.  Jednak twórca ogrodu nie spodziewał się, że na jego obrzeżach tak szybko pojawi się podstępny wróg. Poszliśmy wzdłuż strumyka i wtedy zobaczyliśmy JEGO. Stał tam niczym bezczelne wyzwanie rzucone światu. Barszcz Sosnowskiego w całej krasie! I w ten sposób szczytne hasła nawołujące do pokoju i harmonii poszły  w czambuł. Tam gdzie wyrósł jeden, za chwilę pojawią się następne i urokliwy ogród zamieni się w miejsce rodem z koszmaru…   Ostatnią, chyba najsłynniejszą z tutejszych atrakcji jest stadnina. Jazda konna to jeden z ulubionych sportów w Irlandii, a wyścigi to niemal sprawa narodowa. Na początku wieku XX ogromną farmę kupił pułkownik W. Walker pochodzący z  zamożnej rodziny browarników i przekształcił ją w stadninę. Po II wojnie światowej uzyskała ona status państwowej i specjalizuje się w hodowli ogierów. Stadnina leży na 380 hektarach (ponad 3 km2) i ma 288 boksów ( w tym specjalny żłobek dla źrebiąt). Zaprojektowane dla potrzeb tej hodowli budynki mają niespotykane gdzie indziej świetliki w dachu, ponieważ właściciel uważał, że światło księżyca ma wielki wpływ na konie.  I nie da się ukryć, że przebywające na wybiegach ogiery były niezwykłej urody. Podwójna palisada oddziela je od zwiedzających, ponieważ są niebezpieczne, o czym informują liczne tablice. Mimo wszystko niewiele rzeczy jest piękniejszych od czarnego konia z dumnie uniesioną głową na tle soczystej zieleni pastwiska. Chętnie zostalibyśmy tam dłużej, żeby podziwiać te rasowe rumaki, ale zaczęło padać.                               


Coraz mocniejsza ulewa przegoniła nas także z okolic Newbridge, gdzie nie dane nam było podziwiać torów wyścigowych dla koni i psów ( to pierwszy taki obiekt, który widziałem- niestety tylko z okna samochodu).
Następnego dnia ruszyliśmy do …    



[1]  Przełożona zakonu żeńskiego.
[2] Ten rodzaj krzyża pełnił także bardzo istotną rolę w czasach przedchrześcijańskich, był symbolem równowagi żywiołów i magii przyrody.
[3] Brygida była ponoć córką porwanej portugalskiej niewolnicy i stąd Lizbona.