Szukaj na tym blogu

piątek, 18 listopada 2016

Dunluce Castle

XV

   Czyli nad wyraz romantyczne ruiny. Znajdziemy je nad brzegiem oceanu, na bazaltowym półwyspie. Jedna część, tak zwane podzamcze mieszczące kwatery służby znajduje się na stałym lądzie, z zamkiem łączy je most – kiedyś zwodzony. Ruiny są dostępne do zwiedzania.
Sam zamek ma bardzo ciekawą historię, w której legendy, niesprawdzone „fakty” doskonale przenikają się z wydarzeniami mającymi tam naprawdę miejsce. Jako przykład wystarczy podać powód, dla którego ostatni właściciele opuścili zamek, mówi się, że rodzina MacDonell uciekła przepłoszona przez liczne zjawy, bo jest to (w opinii ekspertów)najbardziej nawiedzona siedziba w całej IP.


   Opowieść zaczyna się w XIII wieku, gdy twierdzę podniósł do rangi rodowego zamku Richard de Burgh 2 earl Ulsteru. Pierwsze zapiski o tym miejscu pochodzą z XVI wieku, po tym jak przejęła go rodzina McQuillan. Właściciele zbudowali dwie wieże i dzięki temu stali się panami tego odcinka szlaku wodnego. Czym się zajmowali, dlaczego opuścili zamek, nie wiemy, jednak istnieje legenda, która mówi, że już dała im się we znaki biała dama czyli duch kobiety o imieniu Maive (zdrobnienie od Maeve w Irish Gaelic oznacza tą, która odurza, co jest powiązane z pięknem, siłą oraz magią).
Dziewczyna była córką poprzedniego właściciela, człowieka surowego i ponurego niczym jego zamczysko. Znalazł on dla swego dziecięcia męża godnego jej ręki(pewnie starego i brzydkiego), lecz serce dziewczyny od dawna było zajęte przez młodzieńca hojnie obdarzonego urodą, nieco mniej hojnie majątkiem. Plotka głosi, że był parobkiem, mówi się też o synu chłopki ze wsi albo dziedzicu wrogiego klanu. W każdym razie podczas uczty córcia ostentacyjnie odrzuciła – ku oburzeniu ojca – przedstawionego kandydata, odziała się w białą suknię (taki niby całun to miał być) i pokazała focha. Tatko upartą dziewicę do wieży kazał wtrącić, a sam udał się odtrąconego niby prawie zięcia, aby za nietakt przeprosić i jeszcze raz córkę – tym razem bez jej zgody – ofiarować. Inni twierdzą, że  zhańbiony postępkiem nieposłusznej latorośli, śmierci na polu bitwy szukał – taka go zgryzota zdjęła. Wykorzystując nieobecność ojczulka, panna i jej wierna służąca uknuły plan. Ukochany pod zamek podpłynął niewielką łódką,  pokojówka wykradzionym od strażników kluczem otworzyła drzwi wieży, a dziewoja uciekła.


   Na prawo od mostu, 30 metrów poniżej zamku jest jaskinia morska, której przeznaczenie było jasne, ukrywano tam zrabowane towary, zbiegów i powstańców oraz kontrabandę, bo w czasie, gdy morze jest spokojne, bez problemu wpływają do niej łodzie. W tejże właśnie jaskini czekał na lubą stęskniony kochanek. Szczęśliwi, że są razem, popłynęli szukać swojego miejsca gdzie indziej. Wtedy rozpętał się sztorm straszliwy – plotka głosi, że tak zadziałała ojcowska klątwa, którą zabezpieczył drzwi do wieży, inni twierdzą, że to serca rodziców złamane nieposłuszeństwem córki były klątwy owej przyczyną, jeszcze inni upatrują źródeł w grzesznym  postępowaniu kochanków zanim wsiedli do owej łodzi, nieważny powód, prawda głosi, że podobnej zawieruchy najstarsi rybacy nie pamiętali. Zaczęła się ona w chwili, gdy łódka kochanków wypłynęła na ocean. Po upiornej nocy, pełnej dziwnych szlochów i jęków jakowyś, na plaży u podnóża zamku trupa mężczyzny wyłowiono. Tylko. Od tej pory natomiast kobieta w bieli ma paskudny zwyczaj pojawiać się w najmniej spodziewanych miejscach i łkać rozpaczliwie. Zobaczył ja ponoć małoletni synek McQuillanów i zaczął się od tej pory jąkać. Rodzina, nie czekając na dalsze objawienia, zwinęła manatki, włości swe przekazując szkockim  MacDonellom – co prawda historia nie operuje tu słowem „przekazanie”, lecz „wysiedlenie”, ale fakt pozostaje bezsporny, zamek trafił w inne ręce. Tuż obok wyrosło miasto założone przez pierwszego hrabiego Antrim – do 2011 myślano, że jest to kolejna legenda, tymczasem wykopaliska archeologiczne potwierdziły jego istnienie. Zaskakujące jest, iż w owym mieście – niebawem zresztą zrównanym z ziemią podczas irlandzkiego powstania z 1641 roku – było zaskakująco nowocześnie, domy miały nawet toalety !!! (przypominam, że mówimy tu o wieku XVII).    


   Cofnijmy się jednak sto lat wcześniej do pewnej nocy, gdy kolejny, piekielny sztorm zatrząsł okiennicami Dunluce Castle. Tym razem mieszkańcy byli świadkami tragedii, jaka spotkała jeden z okrętów hiszpańskiej armady ( w roku 1588 pewna swojej potęgi Hiszpania wysłała okręty na podbój Anglii, z 30 000 marynarzy  aż 10 000 znalazło spokój na podwodnym cmentarzysku.  Pokonana, ciężko ranna armada wracała do ojczyzny szlakiem prowadzącym dookoła Irlandii, stąd ocean od północy i zachodu dosłownie usiany jest spoczywającymi w wiecznej ciszy wrakami). Jeden z okrętów, galera o nazwie La Girona, targany wiatrem zatonął tuż u podnóża zamku. Z 1300 marynarzy ocalało 9. Nurkowie sprowadzeni przez ówczesnego właściciela ( znowu przypominam, że mówimy tym razem o wieku XVI) wydobyli największy – jak do tej pory – skarb znaleziony  na statku ( obecnie można go podziwiać w muzeum w Belfaście). Tamta straszna noc- wycie wiatru, wrzaski i szlochy tonących, furia oceanu i bezradność ludzi na brzegu, którzy mogli tylko przyglądać się, jak woda zabiera kolejną daninę z ludzkiego życia zapadła w pamięć ówczesnych tak mocno, że zaczęto coraz głośniej mówić o klątwie Dunluce. I plotka nabierała mocy, choć skarby z La Girony posłużyły do odbudowania świetności zamku, a hiszpańskie armaty ozdobiły podwórzec, coraz częściej szeptano o złym losie, który spotyka mieszkańców. Do tego doszły opowieści o pojawiających się -jako zapowiedź sztormu -duchach hiszpańskich żeglarzy, którzy bezskutecznie próbują z odmętów powrócić w swoje strony i scenariusz na horror mamy gotowy. 
Wątpiącym w istnienie klątwy nie pomogło dramatyczne wydarzenie, mające miejsce dwieście lat później. W odbudowanym na modłę szkocką zamku doszło do tragedii. Razem ze ścianą skalną do oceanu runęła cała kuchnia, zginęli wszyscy oprócz kuchcika, który zakopał się pod marchewkami, by uciąć sobie drzemkę. Od huku ogłuchł na zawsze, a ziemia zatrzęsła się aż do kraj wybrzeża, co jest o tyle dziwne, że kuchnia obok dworu stoi w stanie prawie nienaruszonym. Rzeczywiście zapadła się ściana północna zamku, ale nigdy nie było w niej kuchni, skąd zatem opowieść o chłopcu w marchewkach? Od tej pory – jak znów głosi plotka – właściciele nie chcieli już dłużej mieszkać w domu, który padał ofiarą duchów (oczywiście, nieszczęśnicy, którzy zginęli podczas osuwiska wracają nocami, by skowyczeć i straszyć mieszkańców) oraz naturalnych katastrof. Tymczasem prawda jest taka, że następstwem bitwy pod Boyne było zubożenie rodu, którego nie stać było na utrzymanie tak okazałej siedziby. Zamczysko zaczęło popadać w coraz bardziej romantyczną ruinę, która dziś urzeka tysiące turystów. Jego wizerunek zobaczymy w wielu filmach, znajdziemy w opisach m.in. na kartach powieści C.Lewisa oraz wewnętrznej okładce płyty Led Zeppelin pt Houses Of The Holy, a na jej zewnętrznej stronie zobaczymy…