Szukaj na tym blogu

środa, 23 lipca 2014

Andaluzja
Część III
Semana Santa cd.


Moja skromna rada dla tych, którzy chcą odwiedzić Malagę w czasie Semana Santa – unikajcie głównych tras. W każdym punkcie informacji turystycznej, kosciołach znajdziecie mapki z obchodami, dokładne szlaki wędrówek, zapoznajcie sie z nimi... i szybko zapomnijcie, bo na Alameda Principal nie zobaczycie nic. Zastawiona trybunami oraz kłębiącym się - chyba na całej długości -tłumem praktycznie uniemożliwia zrozumienie fenomenu andaluzyjskiego Wielkiego Tygodnia. Można oczywiście w Ayuntamiento de Málaga – ponoć trzeba to zrobić z dużym wyprzedzeniem -  kupić bilet na owe trybuny, licząc, że na jednym z balkonów pojawi się sam Antonio, ale to nadal nie jest duch  Semana Santa. Znajdziecie go zupełnie gdzie indziej. W małych uliczkach, gdzie chwiejace się baldachimy platform niemal nacierają na ściany kamienic. Przed główną trybuną zwyczajowo costaleros „tylko” podnoszą ołtarz na wyciągniętych ramionach i idą dalej … 


  Procesja ma kilka punktów kulminacyjnych, pierwszym jest moment, gdy platforma opuszcza kościół. Przez specjalnie przygotowany podest wyprowadza trono  piskliwy dźwięk orkiestry dętej, skupieni mężczyźni, z których każdy na swoich barkach niesie ciężar około 30 kilogramów, maszerują jednym krokiem. Powoli oczom widzów ukazuje się ołtarz. Religia i sztuka podają sobie wtedy ręce i ruszają swoją drogą w pełnej symbiozie. Dlatego szczerze radzę, zapomnijcie o utartych trasach, poświęćcie całą noc, bo nawet jeśli jesteście ludźmi innej wiary lub w ogóle niewierzącymi, procesje zrobią na was kolosalne wrażenie. Po zmroku w oparach kadzideł zaczyna się zupełnie inne Semana Santa. Duchowe i w jakiś sposób całkowicie niepowtarzalne. Długo dyskutowaliśmy przy lampce wina  na ile te procesje są nastawione komercyjne. Jednym słowem: czy mamy do czynienia z prawdziwym przejawem ginacej już w Europie głębokiej wiary, czy może zagrywką pod publiczność, a konkretnie pod walących drzwiami i oknami w tym okresie turystów.  Ale to był jeszcze dzień, swieciło słońce, dopiero później, po zmroku, kiedy  zgubiliśmy się w labiryntach Malagi, znaleźliśmy odpowiedź na to pytanie.           
     

    Semana Santa to niesamowite doświadczenie, zakorzenione głęboko w tradycji południa, kulturze ludów przemieszanych przez historię, gdzie wpływy Maurów oddziałują na chrześcijan, a muzyka Cyganów stanowi podwaliny flamenco.   



   Zapach palących się świec, szept oczekującego tłumu, żałobny pisk trąb i zza zakrętu wychodzą pierwsi nazarenos. Prawdziwi strażnicy wiary, to oni- zgodnie z postanowieniami soboru trydenckiego- dbają, by w procesji nie zostały przemycone niepotrzebne elementy lub  okruchy pogańskich obrzędów. Anonimowi pokutnicy, wśród których coraz więcej jest kobiet, bo kaptur skutecznie ukrywa nie tylko nazwisko, ale również płeć. Niosą długie świece, srebrne laski, ogromne klucze, czasem ciężkie krzyże.      



  To nie radosna parada w dniu świętego Patryka, ale pochód żałobników. Wszystko, nawet ułożenie fałdów płaszcza Matki Boskiej, jest traktowane z namaszczeniem i śmiertelną powagą. To nic, że za chwilę zobaczymy tych samych mężczyzn pijących i jedzących kanapki. Bo Andaluzyjczyk ma dwie dusze, jedną całkowicie oddaje Bogu, drugą zachowuje dla życia. I nie ma w tym żadnej schizofrenii, rozdwojenia. Smutek nie może być wieczny, a radość niezmącona – takie jest prawo warunkujące nasze istnienie.




   

niedziela, 6 lipca 2014

Andaluzja
Część II
Semana Santa cd.


        Wielki tydzień w Andaluzji dosłownie oraz w przenośni zmienia oblicza miast i wsi. Dosłownie, ponieważ kordony policji, bariery i specjalne zapory uniemożliwiają swobodne poruszanie się po centrach miast. Marudni turyści narzekają na utrudnienia w ruchu, ciągłe, wymuszone pochodami platform, postoje, często pozamykane muzea lub sklepy. W Maladze od 16 do pierwszej w nocy przechodzi około 30 procesji. Okolice katedry są całkowicie zablokowane przez tłumy, dojście do wyznaczonego celu zajmuje sporo czasu i wymaga mistrzowskiej orientacji.


       Wędrując po Andaluzji, jakimś niezwykłym zrządzeniem losu zobaczyliśmy wszystkie elementy obchodów Wielkiego Tygodnia. W Rondzie obserwowaliśmy mozolną pracę kobiet i mężczyzn z  hermandades próbujących nadać platformom ostateczny błysk. W ciszy i skupieniu, małymi pędzelkami odkurzali bogate ornamenty, nakładali nowe płatki srebra na spękane wzory. Praca wręcz jubilerska, bo platforma musi olśniewać. Jej wygląd jest zasługą ludzi, którzy bez wahania poświęcają swój wolny czas na rzecz pracy dla kościoła i zbiorowości. Przez chwilę nawet im pozazdrościłem życia w głębokiej wspólnocie, ponieważ mają cel, jednoczącą ich tradycję i głębokie poczucie misji.
   Tego dnia w dawnym meczecie panował niemal półmrok rozświetlony jedynie małymi lampkami pracujących członków cofradías, dla turystów robiono wyjątek i zapalano górne światła. W ich blasku można było zobaczyć oprócz samego wnętrza pierwszą fazę przygotowań do procesji, idealnie wyprasowane stroje nazarejczyków już czekały na krzesłach, dziesiątki smukłych świec ustawione w karnych szeregach spoczywały przed ołtarzem, setki kwiatów stały w wazonach, część przygotowana do dekoracji, inne przeznaczone na kosze płatków, którymi skąpane będą ulice. Atmosfera oczekiwania, ale pozbawiona gorączkowego napięcia – w końcu cały rok pucowano oraz trenowano każdy element procesji.


   W Maladze przed południem dane nam było zobaczyć pielgrzymkę dzieci i młodzieży z poszczególnych bractw. Rozczulająco wygląda trzylatek w stroju nazarenos – długiej szacie i spiczastym kapturze lub specjalnej, układanej na włosach aksamitnej kapie. Te procesje wyróżniają się charakterem, są mniej podniosłe, a grana przez orkiestry muzyka – przynajmniej tak mi się wydaje – bardziej skoczna. Weselsza.
   Tronos ( ich waga może dojść do 4,5 tony) pojawiają się wieczorem. W kościele św. Pawła mieliśmy okazję zobaczyć obie platformy z bliska- są rzeczywiście ogromne. Błyszczące od kutego srebra, osadzone na potężnych, drewnianych „pływakach” przedstawiają – w zależności od regionu- całe sceny męki Jezusa lub pojedyncze figury. Stroje postaci, szczególnie bogato haftowane płaszcze Matki Boskiej, odpowiadają kolorom bractwa i same w sobie są często dziełem sztuki.
  Procesja, którą widzieliśmy tym razem w Marbelli, rozpoczęła się tak naprawdę wiele godzin wcześniej. Do stolików w kawiarni na Plaza del los naranjos ( Placu pomarańczy) zaczęli się schodzić główni aktorzy przyszłego przedstawienia. Oraz kobiety...


  Ubrane w czarne, wąskie suknie z upiętymi na peinetas[1] żałobnymi mantylami[2], w koronkowych rękawiczkach i z pełnym makijażem wyglądały zjawiskowo. Najstarsza z nich,  olśniewająca urodą i gracją doña była mocno po 60 ( jej przeszłość znaczył zapewne szlak połamanych ze szczętem męskich serc) i na wysokich obcasach przeszła cały szlak procesji, sporo ponad 4 godziny. Młodsze dziewczęta o czarnych oczach w oprawie nieziemsko długich rzęs, figurach, przy których anorektyczne modelki powinny płakać z żalu za utraconą kobiecością, robiły na męskiej części widowni piorunujące wrażenie. Nic to, że odziane w żałobną czerń, powinny być ucieleśnieniem skromności – okazało się, że skutek był wręcz odwrotny. Spływająca z kruczoczarnych włosów koronka, suknie zapięte po samą szyję nie były w stanie ugasić płonącego w oczach ognia. Tej nocy każda była Carmen i wszyscy byli pod ich całkowitym urokiem. Kobiety w tradycyjnych strojach wprowadzają ołtarz Matki Boskiej, przed nimi przechodzą żołnierze lub zespoły muzyczne zorganizowane przy hermandades.


  Celem orkiestr wygrywających marszowe utwory jest nadanie rytmu krokom costaleros, ale nie tylko... Jak tłumaczyła swojej córce stojąca obok nas Hiszpanka, wybijany na bębnach dźwięk odpowiadał biciu ludzkiego serca. Stojący blisko widzowie mogli to dokładnie odczuć we wnętrzu własnego, rezonującego tułowia. Mocne uderzenia: bum jedna noga, bum – druga, synchronizowały krok maszerujących z biciem serc widzów. Platforma, kołysząc się na boki, unoszona na ramionach wiernych, ruszyła w swój coroczny obchód.



[1] Peinetas -wysokie grzebienie flamenco wpinane długimi zębami w kok, często utrzymuje się na nich mantyla. 
[2] Mantyla lub mantylka – odmiana welonu lub szala zarzucanego na głowę i ramiona, wykonana z koronki. Mantyla przytrzymywana jest na włosach przez wysoki kok z tyłu głowy oraz ozdobny grzebień i starannie drapowana na ramionach. Mantyle są bardzo kosztowne i często przekazywane w linii żeńskiej z pokolenia na pokolenie. Źródło Wikipedia.