Szukaj na tym blogu

czwartek, 19 marca 2015

   Andaluzja
Część IX
Ronda cd


    Na każdym kroku można tu spotkać przykłady uwielbienia i czci, jaką mieszkańcy darzą korridę i słynnych torreadorów. W przepięknym parku zaprojektowanym na modłę arabską stoi pomnik Romero, torreadora, który wprowadził na arenę muletę i uczynił z walki byków sztukę. Na głównej ulicy pysznią się dumnie wyprężeni kolejni bohaterowie areny, a na Plaza de Toros spiżowy byk rusza do ataku.


  Temat corridy jest i pewnie przez najbliższe lata będzie bardzo trudny. Unia Europejska dąży do zakazania tego krwawego - dziwnie się pisze to słowo - sportu. Z drugiej strony słyszałem rozmowy Hiszpanów bez trudu na starych fotografiach rozpoznających swoich idoli, emocjonowali się, przypominali przebieg kolejnych walk. To, co dla nas wydaje się barbarzyństwem, dla mieszkańców Andaluzji jest wielkim pokazem siły i waleczności człowieka. Usłyszałem kiedyś takie wyjaśnienie ;
-Ten, kto nie lubi corridy, jest hipokrytą udającym, że stek na jego talerzu wyrósł na drzewie. Tymczasem walka byków to przejaw rzeczywistości. Prawdy, którą, udając delikatnych, „cywilizowanych”, staramy się zepchnąć w niepamięć. Najdalej jak to możliwe odsuwamy od siebie widok krwi oraz śmierci i jedynie widok zmagań człowieka ze zwierzęciem, przywraca naturalny porządek świata. Przypomina o surowych prawach rządzących naturą.
   Rozumiem te argumenty, nawet fascynację Hemingwaya czy Wellsa walkami byków, ale jej nie podzielam. W życiu moja noga nie postanie w pobliżu areny ( dlatego nie odwiedziliśmy Plaza de Toros, najstarszej, zbudowanej w latach 1783-1785 areny), a sama myśl o tym widowisku wywołuje we mnie dreszcze. Jedynie w czym zgadzam się z Andaluzyjczykami, to stwierdzenie;
-Corrida to nie sport –mówią – dla nas jest czymś znacznie więcej.
- Corrida to nie sport- odpowiadam - ale rzeźnia dla żądnej krwi i wrażeń gawiedzi.                      
Na szczęście nie ma obowiązku bywania na corridzie, więc szerokim łukiem ominęliśmy także muzeum z eksponatami upamiętniającymi historyczne walki. Zamiast tego skupiliśmy się na podziwianiu miasta - architektura wydaje się zdecydowanie mniej kontrowersyjna.


  W Rondzie warto zobaczyć przede wszystkim mosty. Są trzy:
* Puente Romano – rzymski, znany jako Most świętego Michała, najmniej efektowny, bo spinający El Tajo w najniższym miejscu, bardzo przypomina kamienne, romańskie budowle. Szeroki, przysadzisty w zasadzie nie robi wrażenia.
* Puente Viejo czyli Stary Most zwany arabskim wydaje się zupełnie zwyczajny do momentu, gdy nie trzeba na niego wjechać samochodem. Zaraz za ścianą wysokiej baszty droga podnosi się, zakręca pod kątem prawie 90 stopni, żeby ponownie zakręcić i ominąć mały placyk z balustradą i krzyżem. Karkołomne. Docenić w pełni brutalną finezję tego zygzaku można tylko od strony Casa del Rey Moro.
*Puente Nuevo czyli nowy, co jest określeniem z gruntu mylącym. Zbudowany w 1793 roku przez José Martín de Aldehuela wznosi się w najwyższym punkcie El Tajo. Most ma 120 metrów wysokości (około 40 pięter) i rozciąga się z niego zupełnie niesamowity widok. Z jednej strony możemy podziwiać strome ściany kanionu, niemal niewidoczną wstążkę rzeki w dole. Przyklejone do urwiska casas colgadas – tak zwane wiszące domy- mają nawet ogrody!


Z drugiej strony rozciąga się widok na rozległą równinę u podnóża Rondy, wysokie góry na horyzoncie i pozostałe mosty. Czy warto zajrzeć do wnętrza Puente Nuevo? Jest tam jedna sala z projektorem oraz zamknięte schody, którymi kiedyś można było się dostać do rzeki. Trochę szkoda czasu na oglądanie filmików reklamowych, skoro miasto mamy obok, a przewodnik w dłoni.       
   Resztę dnia warto przeznaczyć na odwiedziny m.in. w kolegiacie Santa María la Mayor, która powstała na terenie dawnego meczetu. Został po nim mihrab[1] oraz wspaniały sufit głównej nawy. Na zewnątrz kolegiata nie robi wrażenia, chociaż jest idealnie wkomponowana w otaczające Plaza Duquesa de Parcent  budynki. Fasada w formie loggi doskonale pasuje do ratusza o charakterystycznych dla architektury hiszpańskiej ciągach łuków. Ten długi budynek, zbudowany w 1734 jako koszary, obecnie zachwyca salą posiedzeń rady miejskiej. Kwadratowa dzwonnica kolegiaty z nadbudówką jest najwyższym punktem na placu, który elegancko przechodzi w mały park z kilkoma dróżkami. Pod ogromnym drzewem rozłożyła się mała kawiarnia. Sielską i trochę leniwą atmosferę tego miejsca zakłóciły nam wskazówki zegara nieubłaganie przypominające, że zostało wiele do obejrzenia, a mamy zbyt mało czasu. Dlatego zrezygnowaliśmy z wizyty w muzeum bandytów, wybierając odwiedziny w zamożnym domu - Lara muzeum. Właściwie jest to pałac hrabiego, zdobywcy Wysp Batanes całkowicie zajęty przez rozliczne precjoza zbierane od pokoleń. Broń, zegarki, wachlarze, kamery filmowe i aparaty stanowią część ogromnej kolekcji właściciela. W podziemiach mieści się  sala wiedźm z licznymi miksturami alchemicznymi oraz tajemniczymi roślinami.


  Za okazałymi murami miasta znajdują się ruiny łaźni arabskich pochodzących z XIII wieku. Dobrze je widać także ze Starego Mostu.
   Kolejnym naszym przystankiem był Palacio de Mondragón, siedziba dawnych władców arabskich. Nie dane nam było jednak podziwiać tej – jak go często nazywają - „małej Alhambry", ponieważ trwał właśnie remont. Udało nam się tylko rzucić okiem na wspaniałe rzeźbione sufity, ozdobne atrium oraz trzy niewielkie ogrody rozlokowane na osobnych tarasach. Stała wystawa archeologiczno – etnograficzna we wnętrzu przedstawia ludy kolejno kolonizujące i władające Rondą. 


   Nie udało nam się natomiast choćby zajrzeć do Casa del Rey Moro, czyli pałacu władców taify. Ponoć warto tu zwiedzić piękne ogrody oraz zejść podziemnymi schodami do rzeki. 365 stopni wykuli w XIV w. chrześcijańscy niewolnicy, by inni „infidel” [2]mogli codziennie wnosić dzbany z wodą wykorzystywaną do basenów, fontann, higieny oraz w gospodarstwie domowym. To się nazywa syzyfowa praca.    
   Osobiście polecam szlak wędrówki pod hasłem -Romantyczna Ronda. Prowadzi on ciasnymi, wąskimi dróżkami, wśród domów obrośniętych bluszczem lub gęstymi bugenwillami, wśród róż rosnących na niewielkich balkonach. Ukryte placyki, ogrody wiszące niemal nad przepaścią, małe kafejki, parki oraz wszechogarniający spokój, jakby sjesta trwała tu wiecznie – tyle może dać wam to niewielkie miasteczko ukryte wśród gór. 






[1] Mihrab nisza w sali modlitw. Wskazuje kierunek ( w stronę Mekki ), w którym powinni modlić się wierni.
[2] Infidel – niewierny, niewierzący