Andaluzja
Część IX
Ronda cd
Na każdym kroku
można tu spotkać przykłady uwielbienia i czci, jaką mieszkańcy darzą korridę i
słynnych torreadorów. W przepięknym parku zaprojektowanym na modłę arabską stoi
pomnik Romero, torreadora, który wprowadził na arenę muletę i uczynił z walki
byków sztukę. Na głównej ulicy pysznią się dumnie wyprężeni kolejni bohaterowie
areny, a na Plaza de Toros spiżowy byk rusza do ataku.
-Ten, kto nie lubi corridy, jest hipokrytą udającym, że stek
na jego talerzu wyrósł na drzewie. Tymczasem walka byków to przejaw rzeczywistości.
Prawdy, którą, udając delikatnych, „cywilizowanych”, staramy się zepchnąć w
niepamięć. Najdalej jak to możliwe odsuwamy od siebie widok krwi oraz śmierci i
jedynie widok zmagań człowieka ze zwierzęciem, przywraca naturalny porządek
świata. Przypomina o surowych prawach rządzących naturą.
Rozumiem te
argumenty, nawet fascynację Hemingwaya czy Wellsa walkami byków, ale jej nie
podzielam. W życiu moja noga nie postanie w pobliżu areny ( dlatego nie odwiedziliśmy
Plaza de Toros, najstarszej, zbudowanej w latach 1783-1785 areny), a sama myśl
o tym widowisku wywołuje we mnie dreszcze. Jedynie w czym zgadzam się z
Andaluzyjczykami, to stwierdzenie;
-Corrida to nie sport –mówią – dla nas jest czymś znacznie
więcej.
- Corrida to nie sport- odpowiadam - ale rzeźnia dla żądnej
krwi i wrażeń gawiedzi.
Na szczęście nie ma obowiązku bywania na corridzie, więc
szerokim łukiem ominęliśmy także muzeum z eksponatami upamiętniającymi
historyczne walki. Zamiast tego skupiliśmy się na podziwianiu miasta -
architektura wydaje się zdecydowanie mniej kontrowersyjna.
* Puente Romano – rzymski, znany jako Most świętego Michała,
najmniej efektowny, bo spinający El Tajo w najniższym miejscu, bardzo
przypomina kamienne, romańskie budowle. Szeroki, przysadzisty w zasadzie nie
robi wrażenia.
* Puente Viejo czyli Stary Most zwany arabskim wydaje się
zupełnie zwyczajny do momentu, gdy nie trzeba na niego wjechać samochodem.
Zaraz za ścianą wysokiej baszty droga podnosi się, zakręca pod kątem prawie 90
stopni, żeby ponownie zakręcić i ominąć mały placyk z balustradą i krzyżem.
Karkołomne. Docenić w pełni brutalną finezję tego zygzaku można tylko od strony
Casa del Rey Moro.
*Puente Nuevo czyli nowy, co jest określeniem z gruntu
mylącym. Zbudowany w 1793 roku przez José Martín de Aldehuela wznosi się w najwyższym
punkcie El Tajo. Most ma 120
metrów wysokości (około 40 pięter) i rozciąga się z
niego zupełnie niesamowity widok. Z jednej strony możemy podziwiać strome
ściany kanionu, niemal niewidoczną wstążkę rzeki w dole. Przyklejone do urwiska
casas colgadas – tak zwane wiszące
domy- mają nawet ogrody!
Resztę dnia warto przeznaczyć na odwiedziny m.in.
w kolegiacie Santa María la
Mayor , która powstała na terenie dawnego meczetu. Został po
nim mihrab[1] oraz
wspaniały sufit głównej nawy. Na zewnątrz kolegiata nie robi wrażenia, chociaż jest
idealnie wkomponowana w otaczające Plaza Duquesa de Parcent budynki. Fasada w formie loggi doskonale pasuje
do ratusza o charakterystycznych dla architektury hiszpańskiej ciągach łuków. Ten
długi budynek, zbudowany w 1734 jako koszary, obecnie zachwyca salą posiedzeń
rady miejskiej. Kwadratowa dzwonnica kolegiaty z nadbudówką jest najwyższym
punktem na placu, który elegancko przechodzi w mały park z kilkoma dróżkami.
Pod ogromnym drzewem rozłożyła się mała kawiarnia. Sielską i trochę leniwą
atmosferę tego miejsca zakłóciły nam wskazówki zegara nieubłaganie
przypominające, że zostało wiele do obejrzenia, a mamy zbyt mało czasu. Dlatego
zrezygnowaliśmy z wizyty w muzeum bandytów, wybierając odwiedziny w zamożnym
domu - Lara muzeum. Właściwie jest to pałac hrabiego, zdobywcy Wysp Batanes całkowicie
zajęty przez rozliczne precjoza zbierane od pokoleń. Broń, zegarki, wachlarze,
kamery filmowe i aparaty stanowią część ogromnej kolekcji właściciela. W
podziemiach mieści się sala wiedźm z
licznymi miksturami alchemicznymi oraz tajemniczymi roślinami.
Kolejnym naszym przystankiem był Palacio de
Mondragón, siedziba dawnych władców arabskich. Nie dane nam było jednak
podziwiać tej – jak go często nazywają - „małej Alhambry", ponieważ trwał
właśnie remont. Udało nam się tylko rzucić okiem na wspaniałe rzeźbione sufity,
ozdobne atrium oraz trzy niewielkie ogrody rozlokowane na osobnych tarasach. Stała
wystawa archeologiczno – etnograficzna we wnętrzu przedstawia ludy kolejno
kolonizujące i władające Rondą.
Osobiście polecam
szlak wędrówki pod hasłem -Romantyczna Ronda. Prowadzi on ciasnymi, wąskimi
dróżkami, wśród domów obrośniętych bluszczem lub gęstymi bugenwillami, wśród
róż rosnących na niewielkich balkonach. Ukryte placyki, ogrody wiszące niemal
nad przepaścią, małe kafejki, parki oraz wszechogarniający spokój, jakby sjesta
trwała tu wiecznie – tyle może dać wam to niewielkie miasteczko ukryte wśród
gór.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz