Kildare
II
To miasto,
którego irlandzka nazwa brzmi Cell Dara czyli kościół dębu. Wybraliśmy go ze względu na japońskie ogrody i stadninę, a spotkaliśmy
pierwszą z niezwykłych opowieści (więc uwaga! będzie trochę wycieczek
antropologiczno- historycznych).
W tym miejscu także po raz pierwszy doświadczyliśmy
przenikania się tradycji chrześcijańskiej z pogańską, obie niczym wysnute z
przeszłości nici splatały się ze sobą, myląc tropy i żądnych poznania prawdy
poszukiwaczy - to znaczy nas.
Samo miasto jest stosunkowo ( jak na warunki irlandzkie
)stare, powstało w okolicach V wieku na miejscu lub też w okolicy klasztoru,
założonego przez świętą Brygidę - jedną
z najważniejszych świętych nie tylko w irlandzkim panteonie.
Wszyscy, którzy spodziewają się wspaniałej katedry i
wszechobecnego ( jak na przykład w Częstochowie) handlu dewocjonaliami przeżyją
rozczarowanie. Kildare to mała, nieco senna mieścina, jedyną pamiątką po
słynnym klasztorze jest 33 metrowa okrągła wieża. W XIII wieku na miejscu
dawnych ruin wzniesiono katedrę, którą przebudowywano wielokrotnie, aż
ostatecznie nabrała neogotyckiego fasonu. Dla ciekawskich łowców przygód mam
dwie informacje. Po pierwsze, w murze na lewo od wejścia do katedry znajduje
się otwór życzeń, jeśli pomyślimy o czymś i włożymy tam dłoń, święta postara
się spełnić nasze marzenie. Po drugie za katedrą znajduje się ołtarz ognia.
Legenda głosi, że dawno temu mieścił się tu głęboki dół, w którym rozpalano
święty ogień. Ksieni[1]
nie porzuciła tego zwyczaju, tylko kazała swoim 17 (?) mniszkom podtrzymywać
płomienie. Przez burzliwe stulecia ogień raz po raz gasł, aby znów zapłonąć.
Dziś przywrócono do życia tę piękną tradycję, w murowanym fundamencie żarzy się
święty ogień, a obok odwiedzający składają przeróżne fanty (od splecionych z
trzciny krzyży, po lalki bez nóg, medaliki, oczywiście pieniądze czy
porcelanowe figurki, mnie osobiście nieco zaskoczył widok gumowej Myszki Miki).
Poganie – co prawda nieco zamerykanizowani, ale jednak - wrócili!
Środek katedry jest skromny, zamiast porażających bogactwem
ołtarzy i marmurowych kolumn, ujrzymy tu proste krzesła i splecione z trzciny
równoramienne krzyże[2]
– symbol świętej, która jako mała dziewczynka wypasała owce i, by czymś zająć
ręce, wyplatała właśnie takie dziwne rzeczy. Dorastając-legenda głosi, że
osobiście- poznała świętego Patryka i zafascynowana chrześcijaństwem
przywdziała strój mniszki. Swój niezwykły klasztor założyła właśnie w
Kildare. Był to jeden z pierwszych zakonów
w Irlandii i to dzięki niemu mała osada przekształciła się w ważny i sławny
ośrodek religijny. Święta była autorką zaskakująco – jak na owe czasy-
nowoczesnego eksperymentu, bo klasztor był „koedukacyjny” czyli równocześnie męski i
żeński. Sama Brygida żyła skromnie w niewielkiej, ziemnej celi u stóp
potężnego dębu. W tym czasie w skryptorium
klasztornym mnisi tworzyli księgę tak piękną, że przewyższała urodą inną, słynną
księgę z opactwa w Kells – tej historii musimy uwierzyć na słowo, ponieważ, gdzieś
pomiędzy kolejnymi najazdami i wojnami, ów wolumin zaginął bez śladu.
A teraz według mnie najciekawsze: imię Brygida ma rodowód
pogański, takie miano nosiła bowiem
celtycka bogini ognia( Bride, Brigid?) i w procesie chrystianizacji postacie
obu kobiet, ich cechy oraz atrybuty nałożyły się, tworząc obraz jednej,
niezwykłej postaci. Dzisiaj bardzo trudno jest rozróżnić, kim naprawdę była
mniszka mieszkająca pod prastarym dębem.
Z niekłamaną przyjemnością rzuciliśmy się więc w świat
celtyckich mitów i szczątkowych, chrześcijańskich przekazów, by wytropić ślady przeszłości, bo czyż
jest coś bardziej ekscytującego niż odnalezienie źródeł przenikających się dwóch
kultur? Jednej prawie zapomnianej, bo przekazywanej wyłącznie w tradycji ustnej
i nowej, która na wielu poziomach przyniosła Irlandii kolosalne zmiany. Nowa
religia nie stanęła do walki ze starym systemem wierzeń, lecz wykorzystała metodę powolnej absorpcji, idealnie
sprawdzoną wcześniej w starożytnym Rzymie. Przykładem takiego zjawiska jest
choćby to, że Brygida - uznawana obok Patryka i Kolumby za patronkę Irlandii
(jedną z tak zwanej trójki cudotwórców) – obchodzi swoje święto w dniu 1 lutego
czyli w pogański Imbolc - święto
pierwszego dnia wiosny powiązane z naturą i płodnością.
Przyjrzyjmy się zatem dokładnie obu kobietom:
Święta Brygida
Chrześcijańscy wierni oddawali swojej patronce chleb i
mleko, wiązali krzyże ze słomy i układali je w spiżarniach, żeby uchronić jej
zawartość przed żarłocznymi chochlikami. Uważano, że mniszka przemierza kraj i
odwiedza gospodarstwa, sprzątano więc domy i rozwieszano wstążki także na
drzewach, by powitać niezwykłego gościa. Poranna rosa zebrana tego dnia ma
ponoć szczególną moc. Święta Brygida jest patronką rolników, odnowy i leczenia,
jej domeną jest poezja, rękodzieło oraz
nauka ( w ikonografii przedstawiana jest ze świecą w dłoni, białym
habicie i czarnym welonie, nad którym unosi się płomień). Posiada także dar
rozmnażania dóbr, z jednego bochenka chleba potrafiła przygotować strawę dla
wszystkich potrzebujących.
Brigid
Pogańska bogini ognia była patronką kuźni i kowali, poezji
(w przedchrześcijańskiej Irlandii najważniejsza osobą po władcy był bard- pieśniarz,
doskonale znający legendy i historię. Żywa kronika, której wiedza i mądrość nie
podlegały dyskusji) oraz uzdrowicieli. Modlili się do niej druidzi, dedykowano
jej wszystko co szlachetne i wzniosłe, uznawano, że obdarza mądrością, talentem
i pięknem. W nocy z 31 stycznia na 1 lutego na jej cześć rozpalano ogniska i
jeśli bogini pojawiała się w obejściu, płomień utrzymywał się nieprzerwanie aż
do rana, to był bowiem czas, kiedy ogień tego co nowe ostatecznie przepędzał
zimę (co czyni te postać w jakimś stopniu powiązaną z kultem płodności).
Przedstawiano ją – jak to zazwyczaj bywa w celtyckim panteonie- w trzech
postaciach: dziewczynki, kobiety i staruszki.
Obie kobiety nazywano opiekunkami studni ( w Irlandii
nadal istnieją studnie świętej Brygidy, z których czerpie się uzdrawiającą
wodę).
Mniszka z Kildare zmarła, mając około 70 lat ( czyli w
wieku jak na tamte czasy zaskakująco późnym), a trzysta lat później Normanowie
zburzyli jej klasztor. Po śmierci święta nie zaznała spokoju, zwłoki wielokrotnie
przenoszone z miejsca na miejsce, stały się ofiarą czystek reformacyjnych
Henryka VIII, mówi się, że ocalałe resztki znajdują się zarówno w Kildare jak i
(prawdopodobnie) w Downpatrick, gdzie spoczywają wraz z doczesnymi szczątkami
Patryka i Kolumby, niewielki fragment
czaszki wywieziono także do Lizbony[3].
Jaka jest prawda, pewnie nigdy się nie
dowiemy.
Dzisiejszy kult
Brygidy w Irlandii jest zaskakująco popularny. Być może ma to wiele
wspólnego z faktem, że jego przejawy
cementują lokalne społeczności. 31 stycznia plecie się krzyże, które dzieci
dają sąsiadom, obowiązkowo wypieka słodkie bułeczki na bazie mleka, masła i mąki
(scones), rozdaje się je wszystkim wokoło, podobnie jak kromki specjalnego,
owsianego chleba nazywanego na cześć świętej chlebem Brygidy. Wspaniałomyślność,
szczodrość i chęć dzielenia się leżą u podwalin tego nadal bardzo popularnego
święta, ponieważ te cechy akurat są niezbędne, by z grupy obcych sobie ludzi
stworzyć funkcjonującą i kreatywną wspólnotę.
Po chwili zadumy przy ołtarzu ognia świętej Brygidy lub
celtyckiej Brigid udaliśmy się w dalszą drogę do - bodaj najsłynniejszego w
Europie- parku japońskiego. Zaprojektował go w
latach 1906 – 1910 japoński ogrodnik Tassa Eida i jego syn Minoru. Na terenie
parku są wydzielone 2 strefy. Pierwsza czyli
klasyczny karesansui (kamienny ogród zen) prowadzi do drugiej, którą
nazwaliśmy filozoficzną podróżą, a
wędrówka przez nią to symboliczna podróż przez życie. Podobno ten park jest
piękny o każdej porze roku, bo odpowiednio dobrane rośliny odkrywają swoje
kolejne, kolorystyczne wcielenia. Moim
skromnym zdaniem to miejsce w pełni zasłużyło sobie na sławę, a spacer jego
ścieżkami sprzyja głębokiej refleksji. Mamy więc ukryte wśród wspaniałych drzew
i krzewów kolejne dróżki – kończące się urwiskiem wzgórze ambicji, tunel ignorancji, drogę przygody, czy ukrytą głęboko
w zaroślach drogę wiary. W kompozycji ogrodu
Eida zawarł swoje przemyślenia, filozofię życiową i wierzenia. Cały
dzień można błądzić po urokliwych zakątkach, przysiadając dla chwili
refleksji w „jaskini narodzenia” skąd
doskonale widać czerwony most (zaręczyn
lub małżeństwa) urokliwie spinający części
ogrodu.
Aby zrozumieć
kolejne etapy ludzkiej egzystencji wystarczy spojrzeć na fragment nazwany „ krzesłem
starości”. Siedząc tam, mamy przed oczami tylko płaski trawnik z kilkoma
kamiennymi latarniami, bo wzgórze i wodę (symbolizujące ruch lub zmienne koleje
losu ) zostawiliśmy już za plecami. Zamiast
bogactwa roślin widzimy porządnie wysypane ścieżki, kilka drzewek bonsai
w donicach oraz bramę do wieczności…
Za nią
znajduje się centrum turystyczne, przez które przechodzimy, żeby udać się do
innego parku, znacznie nowocześniejszego.
Zaprojektowany w ostatnim roku XX wieku przez M. Hallinan`a słynnego
architekta odwołuje się do postaci
świętego Fiachra opiekuna ogrodów. To
właśnie jego sylwetkę ujrzymy na głazie pośrodku sztucznego jeziorka. Zatopiony
we własnych myślach, emanuje tym rodzajem spokoju, jaki zdobywa się wyłącznie
poprzez kontakt z naturą. Za jego
plecami stoi kamienna pustelnia ( wzorowana na oryginalnych budowlach z półwyspu
Dingle i wyspy Skellig), w jej wnętrzu „wyrasta” następny ogród powstały na
skutek załamywania się światła w kryształach Waterford – (biorąc pod uwagę ich
cenę, jest to najprawdopodobniej najdroższy „kawałek” ogrodu, jaki zdarzyło mi
się do tej pory widzieć).
Idea, która
przyświecała twórcy tej kompozycji parkowej jest bardzo czytelna. Ogród
potocznie nazywany milenijnym, zawiera
przestrogę lub raczej naukę: bogaci w wiedzę wynikającą z historii i silni
związkami z naturą mamy wkroczyć w wiek XXI niczym dawni mnisi, uzbrojeni w
pióro a nie miecz, ponieważ to ewolucja a nie rewolucja zmienia świat w sposób
permanentny, co najlepiej obrazuje siła spokojnie płynącej wody. Jednak twórca ogrodu nie spodziewał się, że na
jego obrzeżach tak szybko pojawi się podstępny wróg. Poszliśmy wzdłuż strumyka
i wtedy zobaczyliśmy JEGO. Stał tam niczym bezczelne wyzwanie rzucone światu.
Barszcz Sosnowskiego w całej krasie! I w ten sposób szczytne hasła nawołujące
do pokoju i harmonii poszły w czambuł. Tam
gdzie wyrósł jeden, za chwilę pojawią się następne i urokliwy ogród zamieni się
w miejsce rodem z koszmaru… Ostatnią,
chyba najsłynniejszą z tutejszych atrakcji jest stadnina. Jazda konna to
jeden z ulubionych sportów w Irlandii, a wyścigi to niemal sprawa narodowa. Na
początku wieku XX ogromną farmę kupił pułkownik W. Walker pochodzący z zamożnej rodziny browarników i przekształcił
ją w stadninę. Po II wojnie światowej uzyskała ona status państwowej i
specjalizuje się w hodowli ogierów. Stadnina leży na 380 hektarach (ponad 3
km2) i ma 288 boksów ( w tym specjalny żłobek dla źrebiąt). Zaprojektowane dla
potrzeb tej hodowli budynki mają niespotykane gdzie indziej świetliki w dachu,
ponieważ właściciel uważał, że światło księżyca ma wielki wpływ na konie. I nie da się ukryć, że przebywające na
wybiegach ogiery były niezwykłej urody. Podwójna palisada oddziela je od
zwiedzających, ponieważ są niebezpieczne, o czym informują liczne tablice. Mimo
wszystko niewiele rzeczy jest piękniejszych od czarnego konia z dumnie
uniesioną głową na tle soczystej zieleni pastwiska. Chętnie zostalibyśmy tam
dłużej, żeby podziwiać te rasowe rumaki, ale zaczęło padać.
Coraz mocniejsza ulewa przegoniła nas także z okolic
Newbridge, gdzie nie dane nam było podziwiać torów wyścigowych dla koni i psów
( to pierwszy taki obiekt, który widziałem- niestety tylko z okna samochodu).
Następnego dnia ruszyliśmy do …
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz