Dunluce Castle
XV
Czyli nad wyraz
romantyczne ruiny. Znajdziemy je nad brzegiem oceanu, na bazaltowym półwyspie.
Jedna część, tak zwane podzamcze mieszczące kwatery służby znajduje się na
stałym lądzie, z zamkiem łączy je most – kiedyś zwodzony. Ruiny są dostępne do
zwiedzania.
Sam zamek ma
bardzo ciekawą historię, w której legendy, niesprawdzone „fakty” doskonale
przenikają się z wydarzeniami mającymi tam naprawdę miejsce. Jako przykład
wystarczy podać powód, dla którego ostatni właściciele opuścili zamek, mówi
się, że rodzina MacDonell uciekła przepłoszona przez liczne zjawy, bo jest to (w
opinii ekspertów)najbardziej nawiedzona siedziba w całej IP.
Opowieść zaczyna
się w XIII wieku, gdy twierdzę podniósł do rangi rodowego zamku Richard de
Burgh 2 earl Ulsteru. Pierwsze zapiski o tym miejscu pochodzą z XVI wieku, po
tym jak przejęła go rodzina McQuillan. Właściciele zbudowali dwie wieże i
dzięki temu stali się panami tego odcinka szlaku wodnego. Czym się zajmowali,
dlaczego opuścili zamek, nie wiemy, jednak istnieje legenda, która mówi, że już
dała im się we znaki biała dama czyli duch kobiety o imieniu Maive (zdrobnienie
od Maeve w Irish Gaelic oznacza tą, która odurza, co jest powiązane z pięknem, siłą
oraz magią).
Dziewczyna była
córką poprzedniego właściciela, człowieka surowego i ponurego niczym jego
zamczysko. Znalazł on dla swego dziecięcia męża godnego jej ręki(pewnie starego
i brzydkiego), lecz serce dziewczyny od dawna było zajęte przez młodzieńca
hojnie obdarzonego urodą, nieco mniej hojnie majątkiem. Plotka głosi, że był
parobkiem, mówi się też o synu chłopki ze wsi albo dziedzicu wrogiego klanu. W
każdym razie podczas uczty córcia ostentacyjnie odrzuciła – ku oburzeniu ojca –
przedstawionego kandydata, odziała się w białą suknię (taki niby całun to miał
być) i pokazała focha. Tatko upartą dziewicę do wieży kazał wtrącić, a sam udał
się odtrąconego niby prawie zięcia, aby za nietakt przeprosić i jeszcze raz
córkę – tym razem bez jej zgody – ofiarować. Inni twierdzą, że zhańbiony postępkiem nieposłusznej latorośli,
śmierci na polu bitwy szukał – taka go zgryzota zdjęła. Wykorzystując
nieobecność ojczulka, panna i jej wierna służąca uknuły plan. Ukochany pod
zamek podpłynął niewielką łódką,
pokojówka wykradzionym od strażników kluczem otworzyła drzwi wieży, a dziewoja
uciekła.
Na prawo od mostu, 30 metrów poniżej zamku jest jaskinia
morska, której przeznaczenie było jasne, ukrywano tam zrabowane towary, zbiegów
i powstańców oraz kontrabandę, bo w czasie, gdy morze jest spokojne, bez
problemu wpływają do niej łodzie. W tejże właśnie jaskini czekał na lubą stęskniony
kochanek. Szczęśliwi, że są razem, popłynęli szukać swojego miejsca gdzie
indziej. Wtedy rozpętał się sztorm straszliwy – plotka głosi, że tak zadziałała
ojcowska klątwa, którą zabezpieczył drzwi do wieży, inni twierdzą, że to serca
rodziców złamane nieposłuszeństwem córki były klątwy owej przyczyną, jeszcze
inni upatrują źródeł w grzesznym
postępowaniu kochanków zanim wsiedli
do owej łodzi, nieważny powód, prawda głosi, że podobnej zawieruchy najstarsi
rybacy nie pamiętali. Zaczęła się ona w chwili, gdy łódka kochanków wypłynęła
na ocean. Po upiornej nocy, pełnej dziwnych szlochów i jęków jakowyś, na plaży
u podnóża zamku trupa mężczyzny wyłowiono. Tylko. Od tej pory natomiast kobieta
w bieli ma paskudny zwyczaj pojawiać się w najmniej spodziewanych miejscach i
łkać rozpaczliwie. Zobaczył ja ponoć małoletni synek McQuillanów i zaczął się od tej pory jąkać.
Rodzina, nie czekając na dalsze objawienia, zwinęła manatki, włości swe
przekazując szkockim MacDonellom – co
prawda historia nie operuje tu słowem „przekazanie”, lecz „wysiedlenie”, ale
fakt pozostaje bezsporny, zamek trafił w inne ręce. Tuż obok wyrosło miasto
założone przez pierwszego hrabiego Antrim – do 2011 myślano, że jest to kolejna
legenda, tymczasem wykopaliska archeologiczne potwierdziły jego istnienie.
Zaskakujące jest, iż w owym mieście – niebawem zresztą zrównanym z ziemią
podczas irlandzkiego powstania z 1641 roku – było zaskakująco nowocześnie, domy
miały nawet toalety !!! (przypominam, że mówimy tu o wieku XVII).
Cofnijmy się
jednak sto lat wcześniej do pewnej nocy, gdy kolejny, piekielny sztorm zatrząsł
okiennicami Dunluce Castle. Tym razem mieszkańcy byli świadkami tragedii, jaka
spotkała jeden z okrętów hiszpańskiej armady ( w roku 1588 pewna swojej potęgi
Hiszpania wysłała okręty na podbój Anglii, z 30 000 marynarzy aż 10 000 znalazło spokój na podwodnym
cmentarzysku. Pokonana, ciężko ranna
armada wracała do ojczyzny szlakiem prowadzącym dookoła Irlandii, stąd ocean od
północy i zachodu dosłownie usiany jest spoczywającymi w wiecznej ciszy
wrakami). Jeden z okrętów, galera o nazwie La Girona, targany wiatrem zatonął
tuż u podnóża zamku. Z 1300 marynarzy ocalało 9. Nurkowie sprowadzeni przez
ówczesnego właściciela ( znowu przypominam, że mówimy tym razem o wieku XVI)
wydobyli największy – jak do tej pory – skarb znaleziony na statku ( obecnie można go podziwiać w
muzeum w Belfaście). Tamta straszna noc- wycie wiatru, wrzaski i szlochy
tonących, furia oceanu i bezradność ludzi na brzegu, którzy mogli tylko
przyglądać się, jak woda zabiera kolejną daninę z ludzkiego życia zapadła w
pamięć ówczesnych tak mocno, że zaczęto coraz głośniej mówić o klątwie Dunluce.
I plotka nabierała mocy, choć skarby z La Girony posłużyły do odbudowania
świetności zamku, a hiszpańskie armaty ozdobiły podwórzec, coraz częściej
szeptano o złym losie, który spotyka mieszkańców. Do tego doszły opowieści o
pojawiających się -jako zapowiedź sztormu -duchach hiszpańskich żeglarzy,
którzy bezskutecznie próbują z odmętów powrócić w swoje strony i scenariusz na horror
mamy gotowy.
Wątpiącym w
istnienie klątwy nie pomogło dramatyczne wydarzenie, mające miejsce dwieście
lat później. W odbudowanym na modłę szkocką zamku doszło do tragedii. Razem ze
ścianą skalną do oceanu runęła cała kuchnia, zginęli wszyscy oprócz kuchcika,
który zakopał się pod marchewkami, by uciąć sobie drzemkę. Od huku ogłuchł na
zawsze, a ziemia zatrzęsła się aż do kraj wybrzeża, co jest o tyle dziwne, że
kuchnia obok dworu stoi w stanie prawie nienaruszonym. Rzeczywiście zapadła się
ściana północna zamku, ale nigdy nie było w niej kuchni, skąd zatem opowieść o
chłopcu w marchewkach? Od tej pory – jak znów głosi plotka – właściciele nie
chcieli już dłużej mieszkać w domu, który padał ofiarą duchów (oczywiście,
nieszczęśnicy, którzy zginęli podczas osuwiska wracają nocami, by skowyczeć i
straszyć mieszkańców) oraz naturalnych katastrof. Tymczasem prawda jest taka,
że następstwem bitwy pod Boyne było zubożenie rodu, którego nie stać było na
utrzymanie tak okazałej siedziby. Zamczysko zaczęło popadać w coraz bardziej
romantyczną ruinę, która dziś urzeka tysiące turystów. Jego wizerunek zobaczymy
w wielu filmach, znajdziemy w opisach m.in. na kartach powieści C.Lewisa oraz
wewnętrznej okładce płyty Led Zeppelin pt Houses Of The Holy, a na jej zewnętrznej
stronie zobaczymy…