Cong
VIII
Następnego dnia skoro świt pożegnaliśmy wybrzeże
Atlantyku, udając się w głąb lądu i w
ten sposób opuściliśmy Connemarę.
Pierwszym przystankiem na drodze okazała się spora wieś (albo malutkie
miasteczko) Cong leżące na granicy dwóch hrabstw – Mayo i Galway. Rozlokowało
się między jeziorami- Lough Corrib a Lough Mask, które jest owiane licznymi
legendami – mówi się, że jest to centrum paranormalnej aktywności na Zielonej
Wyspie, wystarczy nadmienić, że ponoć mieszka tu słynna Banshee.
Nie dziwi więc fakt, że Augustianie w XIII wieku założyli
tu ogromne opactwo (w czasach świetności w jego obrębie mieścił się szpital
oraz szkoła, w której kształciło się trzy tysiące uczniów), jednak to nie oni
pierwsi próbowali „okiełznać” szalejące w tym miejscu złe moce. 600 lat
wcześniej istniał tu kościół, podobno
zbudowany przez samego świętego Feichina
albo, jak lubią go nazywać Irlandczycy, Moeca. Ten pochodzący z rodziny
królewskiej mężczyzna już jako dziecko odebrał staranne wykształcenie i
rozpoczął misję krzewienia nowej religii. Według ówczesnych kronikarzy reguła
jego zakonu była tak surowa, że na przykład mnisi przez całą noc śpiewali
pieśni i psalmy, stojąc po kolana w zimnej wodzie, a w dłoniach trzymali głaz –
by nie zasnąć.
Moec zasłynął ze
swoich zdolności jako uzdrowiciel i nadzwyczaj skuteczny negocjator, który
mądrością zażegnał wiele klanowych konfliktów. Mocno- jak większość
wczesnochrześcijańskich świętych – związany z naturą, którą uważał za
najdoskonalsze dzieło stwórcy, miał szczęście lokować swoje kościoły i kaplice
w miejscach wyjątkowej urody, gdzie otoczenie sprzyjało kontemplacji oraz
poszukiwaniu własnej drogi do boga.
A dzieje opactwa w Cong to jakby historia Irlandii w
pigułce – wiele razy było niszczone przez najazdy, potem cierpliwie
odbudowywane, by ponownie popaść w zapomnienie (jednym słowem miało dość
burzliwe dzieje). Nie zapomniano o nim jednak, chociażby z tego powodu, że przed
swoją śmiercią zamieszkał tu ostatni
król Irlandii Rory O`Connor. Dzisiaj ruiny nie robią wielkiego wrażenia,
wzniesione w surowym, romańskim stylu byłyby pewnie kolejnymi z setek
podobnych, gdyby nie położenie.
Zabudowania klasztorne łagodnie przechodzą w stary,
nobliwy park. Przepływa przez niego płytka, choć całkiem szeroka rzeka Cong,
nadająca temu miejscu niepowtarzalnego charakteru. Ale najpiękniejszy – moim skromnym zdaniem –
jest malutki domek rybacki nad brzegiem rzeki.
Ta bardzo prosta, wręcz ascetyczna konstrukcja służyła kiedyś mnichom,
którzy zasiadali w jej wnętrzu z wędkami w ręce i cierpliwie czekali na
branie. Wzniesiony na platformie i
połączony z lądem wąskim mostkiem- w rzeczywistości kawałkiem belki- idealnie
wpasowuje się w otoczenie, być może dlatego, że dzięki swojej konstrukcji i
naturalnej barwie kamienia z daleka wygląda po prostu jak skała wystająca z
wody. Niziutki – nie zmieściłbym się w nim, więc dobrze, że stracił dach –
bardzo mały (ma może z 6 metrów kwadratowych) wydaje się czekać na kolejnych
rybaków, którzy zasiądą w jego wnętrzu z pajdą chleba i antałkiem wina. Ciekawe,
czy jego ściany były świadkami wielu udanych „połowów” ?
Za opactwem rozciąga się ogromny park, w którym można się
zgubić… albo znaleźć wielką dziurę w ziemi. Jest to zupełnie dzika jaskinia
nazywana Pigeon Hole[1]
schodzi się do niej po 61 śliskich i mokrych stopniach, w środku jest jakieś
źródło i zero elektrycznego oświetlenia – latarki w komórkach to tylko zabawka,
wiec trzeba zachować ostrożność przy jej
„eksploracji’, bo znajdują się tam rozpadliny. Ponoć w zimie przybór wody daje
tu niesamowity efekt, szybko płynąca podziemna rzeka wydaje tak dziwny dźwięk,
że może być utożsamiony z lamentem Banshee. Brzmi to bardzo prawdopodobnie, bo jezioro Lough
Mask nie ma naturalnych drenaży, więc cała woda płynie pod ziemią, a krasowy Pigeon
Hole jest jedyną z udostępnionych w okolicy jaskiń.
Po opuszczeniu parku i opactwa, warto zawadzić o samo
Cong, znane przede wszystkim z faktu, że w latach 50 John Ford nakręcił tu
oscarowy film – Spokojny człowiek z Johnem Waynem w roli głównej. Na rynku stoi
nawet zrekonstruowana chata z tego filmu. Nie mam pojęcia, w jaki sposób to
sielskie miasteczko zachowało swój romantyczny klimat. Cicho tu i spokojnie,
nawet turystów nie ma zbyt wielu. Znalazłem tu także pewien symbol (spotkałem
się z nim po raz pierwszy w życiu,) jest to trójskrzydły orzeł podrywający się
do lotu – i nie mam pojęcia, co oznacza.
Mówiąc o Cong, nie sposób zapomnieć o Ashford Castle.
Jest to średniowieczny zamek, obecnie pełniący rolę luksusowego hotelu. Został
wzniesiony w XIII wieku na terenach opactwa, nad samym brzegiem Lough Corrib.
Niewiele jednak pozostało z surowej, romańskiej budowli, kolejni właściciele swobodnie
ją przerabiali, próbując naśladować różne popularne w ich czasach style
architektoniczne, dzięki temu stworzyli coś, co bardzo ciężko zakwalifikować do
jakiejkolwiek nurtu. Ten architektoniczny misz – masz sprawia wrażenie, jakby nie do końca
przemyślano wszystkie konsekwencje przypadkowych remontów i ulepszeń. Do
niedawna spoczywał w rękach rodziny Guinessa, ale został niedawno sprzedany za
jedyne 20 milionów euro. Nieduża suma za zamek wraz z otaczającym parkiem,
ogrodami, polem golfowym i własną przystanią – oraz lądowiskiem dla
helikopterów. Wejścia do zamku pilnują dwa
urocze psy z brązu – rzeźby charakterystyczne właśnie dla Ashford Castle. Warto napomknąć, że w tym hotelu nocowały
największe postacie świata sztuki i polityki z Oscarem Wildem, Ronaldem
Reaganem czy Grace Kelly na czele. Będąc w okolicy trzeba odwiedzić hotel,
choćby po to, żeby uświadomić sobie jak ogromny fragment ziemi należał w
średniowieczu do opactwa. I jaki piękny.
[1] Istnieje pewna legenda o Pigeon
Hole, mówi ona o pięknej dziewczynie, która miała poślubić królewskiego
syna. Młodzi byli bardzo w sobie
zakochani, lecz wesele nigdy się nie odbyło. Gdy królewicz wracał ze schadzki,
napadli go rabusie i zabili, ciało wrzucili do rzeki, a zrozpaczoną dziewczynę
porwały wróżki. Kilka lat później w rzece pojawił się biały pstrąg, okoliczna
ludność mówiła, że to owa dziewczyna, ale angielski oficer nie wierzył w ludowe
bajędy. Złowił białego pstrąga i rzucił na palenisko, wtedy ryba zamieniła się
w piękną pannę, która zaczęła zawodzić i załamywać ręce nad swoją tragedią.
Opowiedziała oficerowi, że dobre wróżki zamieniły ją w rybę, by na wieki mogła
być blisko ukochanego, spoczywającego na dnie Lough Corrib. Wzruszony jej losem
oraz urodą Anglik zabrał ją do Pigeon Hole i wrzucił do przepływającej tam
rzeki. Gdy tylko dotknęła tafli wody z powrotem zamieniła się w białego pstrąga
i tylko ciemna plama koło płetwy zdradza ślad po poparzeniu na ruszcie. Ponoć
ta tajemnicza ryba po dziś dzień pływa między jeziorami, jednak każdy rybak,
który przez przypadek ją wyłowił, od razu wrzucił z powrotem do wody.
[2] Warto tu
wspomnieć o pewnym skarbie znalezionym w skrzyni na wsi czyli słynnym krzyżu
procesyjnym z Cong (obecnie w Muzeum Narodowym w Dublinie), to jedno z niewielu
ocalałych arcydzieł irlandzkiej sztuki religijnej. Wykonany z drewna dębowego
pokrytego miedzią i ozdobiony złotymi i srebrnymi filigranami w celtyckie
przeplatanki zawierał ponoć część prawdziwego krzyża. Został on wykonany w
Roscommon w XII wieku i do tej pory zachwyca precyzją wykonania i urodą.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz