Wyspy Aran
VII
Piję tylko z dwóch powodów...
kiedy chce mi się pić i kiedy mi się nie chce.
Brendan Behan
kiedy chce mi się pić i kiedy mi się nie chce.
Brendan Behan
Natura
wyposażyła Zatokę Galway w naturalny falochron złożony z 3 wysp: Inis Mór
(Inishmore- największa z nich, ma blisko 1000 mieszkańców), Inis Meain(
średnia- Inishmaan) oraz najmniejszą Inis Oirr ( Inisheer). Głównym portem– w tym miejscu słowo miasto byłoby
zdecydowanym nadużyciem- jest Kilronan położony
na głównej wyspie. Kilka razy dziennie przybijają tu statki z Rossaveal lub
Doolin. Na Aran także można się dostać niewielkim samolotem. Geologicznie wyspy są bardziej związane z
płaskowyżem Burren niż Connemarą. Jakieś 350 000 000 lat temu różne
morskie żyjątka rodziły się i umierały w tropikalnym oceanie. Ich sprasowane
szczątki stoją obecnie w postaci monumentalnych klifów, i dlatego skały nie są zbyt
solidne. Erozja, efekty zlodowaceń przyczyniły się do pojawienia się linii
pionowych pęknięć, oddzielających kamień jak plastry sera. Ogromne głazy znajdujące
się wewnątrz wysp to działanie moreny albo – na szczęście dość rzadkiej – tak
zwanej superfali (prawdopodobnie pochodna tsunami)
Według wszelkich
przyjętych zasad te niedostępne i surowe tereny nie powinny być w ogóle
skolonizowane, tymczasem już we wczesnej epoce brązu pradawni mieszkańcy
stworzyli tu dwa imponujące forty Dun
Aengus (Inishmore ) i Dun Duchathir (Inishmaan ). Pierwszy z nich zbudowany
około 700 lat p.n.e tworzą trzy kamienne mury w kształcie półokręgów-
prawdopodobnie dawniej było to pełne koło, ale część zapadła się wraz z
oderwanymi do oceanu fragmentami klifu. Oba forty należą do jednych z
najstarszych zabytków w Irlandii podobnie jak ruiny oratorium.
Teampull
Bheanain czyli dom Benen znajduje się wysoko na grzbiecie płaskowyżu, strzegąc
wejścia do portu. To nie jest klasyczny kościół ani kaplica, ale grób czy raczej
sanktuarium, a przy okazji unikalny
przykład celtyckiego budownictwa z XI wieku. Tysiąc lat temu stał sobie zapewne
wśród innych zabudowań klasztornych, aż z biegiem czasu stracił dach, a
otaczające go budynki zostały doszczętnie rozebrane. Całe oratorium jest zbudowane z masywnych
bloków kamienia połączonych zaprawą, chociaż wnętrze nie imponuje rozmiarami –
ma 2 na 3 m. Ołtarz – co stanowi
prawdziwą rzadkość – został zwrócony nie w stronę Jerozolimy, na wschód, lecz
na południe. Swoją drogą zaskakujące, że tak wielu świętych regularnie odwiedzało
pustelnie oraz klasztory na Aran, od samego Kolumby zaczynając ( trudno więc
użyć tu metafory - zapomniane przez boga i ludzi).
Wyspy Aran
zawsze miały strategiczne znaczenie czy to w czasie wojen klanów, czy w okresie
okupacji brytyjskiej, jednak to nie przekładało się na jakość życia
mieszkańców. Niemal niezauważalni trwali gdzieś na obrzeżach imperium, hołdując
własnym zwyczajom i podtrzymując ginącą już na stałym lądzie tradycję. Zachowany
język, system prawny, oryginalne legendy stały się obecnie – w dobie mody na
celtyckość- niewyczerpanym źródłem natchnienia dla współczesnych twórców. Również dzięki tej modzie najpoważniejszą rolę w gospodarce wysp zaczyna
odgrywać turystyka. Ludzie z całego świata przybywają tu tłumnie, by podziwiać
wspaniałe klify, prastare twierdze oraz kupić oryginalne wyroby z wełny.
Po wyspach najwygodniej i najszybciej porusza
się na rowerze. Ileż mnie nerwów kosztowało zostawienie wypożyczonego bicykla w
krzakach (by obejrzeć oratorium trzeba wejść pod stromą górę, minąć ciekawskie
krowy na pastwisku, wspinać się po kamiennych schodkach, dlatego pojazd
najlepiej zostawić na dole)! Nie dano nam kłódki, nie było go w ogóle jak i do
czego przyczepić.
- Zwiną! Po
prostu podejdą, zabiorą nam te rowery i będziemy bulić jak za zboże!
- Kto? – odparł
Głos Rozsądku- I jak je wywiezie z wyspy?
Po ciężkiej
burzy mózgów udało nam się lekko okiełznać polską paranoję polegającą na
przeświadczeniu, że każda rzecz zostawiona bez dozoru, monitoringu, wymyślnych
systemów antywłamaniowych zostanie bezwarunkowo buchnięta. Wsadziliśmy bicykle
w krzaki i ruszyliśmy pod górę – pełni niepokoju – raz po raz oglądając się za
siebie. Nie muszę oczywiście dodawać, że nikt nam tychże rowerów nie zwinął. Wyspiarze - naród biedny, żyjący w bardzo
trudnych warunkach, od zawsze walczący z wrogą naturą -nie kradną, w okolicy
nie ma nielegalnych wysypisk śmieci, zwierzęta są zadbane, ludzie mili dla
siebie, chętni do pomocy, uprzejmie witają się nawet z tą chmarą szarańczy
nazywaną turystami. Kompletna egzotyka,
bo nam, Polakom, bardzo łatwo przychodzi słowem bieda tłumaczyć wszelkie
patologie, na różne sposoby bronić postaw skrajnie antyspołecznych, trudnymi
warunkami usprawiedliwiać każdą podłość. Może powinniśmy odebrać szkołę życia tu,
na tych szczególnych wyspach?
A skoro mowa o
trudach dnia codziennego, wystarczy się uważnie rozejrzeć, żeby docenić wysiłki
człowieka polegające na oswojeniu skrajnie nawet nieprzyjaznego środowiska.
Mieszkańcy wysp od stuleci mieszają piasek i wodorosty, by stworzyć zdolną do
rodzenia plonów glebę. Cierpliwie wznoszą kolejne kamienne mury, żeby wiejące
wiatry nie wywiały tych ubogich resztek ziemi. Niewielkie owce i włochate krowy
wypasane są na pastwiskach wzbogaconych o podobną mieszankę szczątków
roślinnych i wodorostów. Z wełny cierpliwe kobiety o zręcznych dłoniach
dziergają cudeńka takie jak kocyki na czajniki albo czapeczki na pokrywki.
Nawet śpiworek na filiżankę można sobie kupić oczywiście o ubraniach dla ludzi
nie wspominam, bo w tamtejszym markecie łatwo stracić pół dnia i wszystkie
oszczędności.
Wyspiarze są
bardzo przywiązani do swojej tradycji, nadal budują domy kryte strzechami,
niezwykłe łodzie do wędkowania oraz mówią niemal klasycznym językiem irlandzkim[1] (
dlatego Aran zaliczono do obszaru Gaeltacht czyli miejsca, gdzie
największy odsetek populacji używa irish gaelic).
Dla nas po raz
pierwszy – i mam wrażenie ostatni podczas tego wyjazdu- na wyspach zaświeciło
słońce. Jego promienie zabarwiły szmaragdem ocean, rozjaśniły zieleń,
zamigotały w licznych refleksach. Aran urzekły mnie dzikością połączoną z
jakimś przedziwnym rodzajem spokoju. Fale rozbijające się o klify, skały i
kamienne murki – świadectwo uporczywych zmagań człowieka z naturą – wszystko to
razem zamiast sielskiego krajobrazu powinno kojarzyć się z dramatyzmem,
tymczasem, siedząc na plaży dla fok, zapatrzeni na odległy ląd, poczuliśmy swoiste
wyciszenie. Odnaleźliśmy tak trudną dziś do odnalezienia harmonię. Dlatego
wiem, że pewnego dnia tam wrócę. Choćby po to, by napisać kolejną książkę.
Wróciliśmy
ostatnim rejsem, z dziwną tęsknotą rzucając ostatnie spojrzenie na wyspy, które
pozostawiły w nas uczucie pewnego niedosytu, ale czas było ruszać dalej do…
[1] Z
językiem irlandzkim nie jest wcale taka prosta sprawa, jak się może wydawać.
Prawdopodobnie nigdy w historii nie było wspólnego dla wszystkich rejonów i
klanów jakiegoś irish gaelic, a mieszkaniec południa miał prawdziwy problem,
żeby się porozumieć ze swoim sąsiadem z północy. Te liczne dialekty i lokalne
odmiany także w jakiś sposób uniemożliwiały zjednoczenie całej społeczności.
Dzisiaj – trochę na siłę – próbuje się zrekonstruować język, nadać mu charakter
narodowy, ale moim skromnym zdaniem jest to głos wołającego na puszczy. Młodzi wybierają angielski, bo dzięki temu
czują się obywatelami świata, mogą mieszkać w Londynie, Nowym Jorku czy
Melbourne, wszędzie zostaną zrozumiani, a tego niestety nie daje im reliktowy irlandzki.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz