Szukaj na tym blogu

czwartek, 2 kwietnia 2020

Nowa rzecz, a cieszy!

W kwietniu ukazał się w miesięczniku Poznaj świat mój tekst o Semana Santa - Opowieść o cierpieniu.
     Przygodę z Wielkim Tygodniem w Hiszpanii zacząłem niejako przypadkowo i z zaskoczenia. Nie ukrywam, że całkowitą winę za to, co się stało ponosi moja matka. Chyba z  dziesięć lat temu wyjechała razem ze swoją przyjaciółką do Hiszpanii na tygodniową przerwę świąteczną.
Wszyscy wiemy, że obchody Wielkanocy są piękne na całym świecie, a na Półwyspie Iberyjskim, słynącym z tearalizowania różnych świąt, muszą być szczególne i wyjątkowe. Pojechały więc obie do Malagi i, kiedy wróciły, nie dało się z nimi o niczym innym rozmawiać. W domu brzmiało "Semana Santa" od rana do wieczora. W końcu matula postanowiła mnie zaciągnąć za uszy do kraju Iberów, żeby pokazać o co chodzi. I tak trafiłem do Barcelony.
 No niby, że zrozumiałem atmosferę i klimat - przynajmniej taką wersję utrzymywałem, żeby jej nie robić przykrości. Łażą ludzie z ołtarzami i wielkie mi coś. Aż nadeszła pewna noc:


    Trafiliśmy do kościoła w Barcelonie po zmroku, w Wielką Sobotę, w czas szczególny. W środku wszystkie światła zostały zgaszone. 
    Kościół był cichy i martwy. Na schodach zaczynała się Liturgia Światła. 
    Do rozpalonego paleniska wierni przystawiali świece i nagle zaroiło się od setek małych płomyków. Brama kościoła otwarła się i rzeka ognia wlała do środka.    
   Jeszcze głęboki mrok rozpraszał tylko blask świec, gdy ktoś zaśpiewał i na ten znak powoli- jedna po drugiej - włączały się lampy, odkrywając przed nami surowe wnętrze Santa Maria del Mar.
                   To są właśnie momenty, których się nie zapomina.  



              A później stało się tak, że zrozumiałem, na co patrzę. Dotarło do mnie, przegryzło się przez zwoje  mózgowe i zostałem "fanem" (jeśli tak można powiedzieć) Semana Santa. 
            Do tej pory nie wiem, czym jest to święto, dlaczego idą w pochodach katolicy, ateiści, mężczyźni w dredach, kobiety w tradycyjnych strojach tragarzy. Piją sangrię, palą papierosy, śmieją się, by za chwilę popaść w stan ekstazy. 
                                                        Nie rozumiem tego. 
            Widziałem, jak wyglądają  obchody w Andaluzji, spektakularny popis tysięcy bębniarzy w Saragossie, widziałem Semana w wielkich miastach i na wsiach. I nadal nic z tego nie rozumiem.

  
                          
Lewicująca Hiszpania, buntownicza Hiszpania, kraj, w którym dozwolona jest aborcja na życzenie i z tego, co wiem także eutanazja. Kraj, w którym kościoły świecą pustkami, a z licznych murali uśmiecha się El Comandante -Che Guevara. Kraj, który nigdy nie ukrywał swoich komunistycznych sympatii, gdzie zakładano firmy jako demokratyczne spółdzielnie. Ów kraj nagle
w Wielkim Tygodniu przeistacza się. Zmienia swoje oblicze 
i nakłada capirotę.


Nigdy nie zrozumiesz Hiszpanii, jeśli nie widziałeś Semana Santa. I wbrew pozorom nie jest to impreza komercyjna. Obecność turystów niczego nie zmienia. Wielkanoc to oprócz aspektów religijnych, także wielkie święto wspólnoty. Hołd oddany tradycji 
i wspaniałej przeszłości, rozumianej również jako jednostkowe dziedzictwo  - scheda po przodkach.

   
 I  jeśli myślisz (po latach jeżdżenia do Hiszpanii w Wielkanoc), że zrozumiałeś, dotarłeś do sensu, nagle widzisz krew na ulicach...

  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz