W kwietniu ukazał się w miesięczniku Poznaj świat mój tekst o Semana Santa - Opowieść o cierpieniu.
Przygodę z Wielkim Tygodniem w Hiszpanii zacząłem niejako przypadkowo i z zaskoczenia. Nie ukrywam, że całkowitą winę za to, co się stało ponosi moja matka. Chyba z dziesięć lat temu wyjechała razem ze swoją przyjaciółką do Hiszpanii na tygodniową przerwę świąteczną.
Wszyscy wiemy, że obchody Wielkanocy są piękne na całym świecie, a na Półwyspie Iberyjskim, słynącym z tearalizowania różnych świąt, muszą być szczególne i wyjątkowe. Pojechały więc obie do Malagi i, kiedy wróciły, nie dało się z nimi o niczym innym rozmawiać. W domu brzmiało "Semana Santa" od rana do wieczora. W końcu matula postanowiła mnie zaciągnąć za uszy do kraju Iberów, żeby pokazać o co chodzi. I tak trafiłem do Barcelony.
No niby, że zrozumiałem atmosferę i klimat - przynajmniej taką wersję utrzymywałem, żeby jej nie robić przykrości. Łażą ludzie z ołtarzami i wielkie mi coś. Aż nadeszła pewna noc:
Trafiliśmy
do kościoła w Barcelonie po zmroku, w Wielką Sobotę, w czas szczególny. W
środku wszystkie światła zostały zgaszone.
Kościół był cichy i martwy. Na
schodach zaczynała się Liturgia Światła.
Do
rozpalonego paleniska wierni przystawiali świece i nagle zaroiło się od setek małych
płomyków. Brama kościoła otwarła się i rzeka ognia wlała do środka.
Jeszcze
głęboki mrok rozpraszał tylko blask świec, gdy ktoś zaśpiewał i na ten znak
powoli- jedna po drugiej - włączały się lampy, odkrywając przed nami surowe
wnętrze Santa Maria del Mar.
To są właśnie
momenty, których się nie zapomina.
A później stało się tak,
że zrozumiałem, na co patrzę. Dotarło do mnie, przegryzło się przez
zwoje mózgowe i zostałem "fanem" (jeśli tak można
powiedzieć) Semana Santa.
Do tej pory nie wiem, czym jest to święto,
dlaczego idą w pochodach katolicy, ateiści, mężczyźni w dredach,
kobiety w tradycyjnych strojach tragarzy. Piją sangrię, palą
papierosy, śmieją się, by za chwilę popaść w stan ekstazy.
Nie
rozumiem tego.
Widziałem, jak wyglądają obchody
w Andaluzji, spektakularny popis tysięcy bębniarzy w Saragossie, widziałem
Semana w wielkich miastach i na wsiach. I nadal nic z tego nie rozumiem.
Lewicująca
Hiszpania, buntownicza Hiszpania, kraj, w którym dozwolona jest aborcja na
życzenie i z tego, co wiem także eutanazja. Kraj, w którym kościoły świecą
pustkami, a z licznych murali uśmiecha się El Comandante -Che
Guevara. Kraj, który nigdy nie ukrywał swoich komunistycznych sympatii,
gdzie zakładano firmy jako demokratyczne spółdzielnie. Ów kraj nagle
w Wielkim Tygodniu
przeistacza się. Zmienia swoje oblicze
i nakłada capirotę.
Nigdy nie zrozumiesz Hiszpanii, jeśli nie widziałeś Semana Santa. I wbrew pozorom nie jest to impreza komercyjna. Obecność turystów niczego nie zmienia. Wielkanoc to oprócz aspektów religijnych, także wielkie święto wspólnoty. Hołd oddany tradycji
i wspaniałej przeszłości, rozumianej również jako jednostkowe dziedzictwo - scheda po przodkach.
I jeśli myślisz (po latach jeżdżenia do Hiszpanii w Wielkanoc), że zrozumiałeś, dotarłeś do sensu, nagle widzisz krew na ulicach...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz