Przygody w Krainie Faerie
Część 6
Od najdawniejszych czasów mieszkańcy
systematycznie pomniejszali powierzchnię lasów, aż osiągnęła alarmujące 0.5% w
skali całego kraju. Wtedy nadszedł czas opamiętania, bo Irlandczykom groziło,
że w celu uskutecznienia przechadzki w cieniu drzew, będą musieli przepłynąć
kanał. Obecnie rząd stara się wspierać tworzenie parków, skwerów i zagajników,
co zaowocowało podniesieniem tego współczynnika do 11%, mimo to wciąż daleko mu
na przykład do Niemiec czy Polski.
Nagie wierzchołki
Wicklow, czy smagane wiatrem trawy porastające zachodnie wybrzeże, nadają
krainie Faerie nieco surowy wygląd, dlatego w czasie swojego tour de*
postanowiliśmy poszukać miejsca, które przybliżyłoby nam klimat przynależny
bardziej elfom i wróżkom. I tak trafiliśmy do niezwykłego kompleksu, gdzie starannie
„zbudowano” dziwną, nieco tajemniczą aurę. Będąc zarówno parkiem jak i lasem,
Donadea Forest Park, (stosunkowo niedawno otwarty dla odwiedzających), wydaje
się bardzo stary. Czy jest to zasługą wielkich i rozłożystych drzew (z sekwoją
na czele), czy może niewielkiego zarosłego trzcinami i nenufarami jeziorka,
wokoło którego postawiono ławki poświęcone pamięci zmarłych? Proste, metalowe tabliczki przykręcone do
oparć mają swoich bohaterów – człowieka, który lubił karmić kaczki, ukochanego
męża lub czule wspominaną żonę. Niektóre z nich traktują śmierć z przymrużeniem
oka, inne wychwalają proste życie, nakazują stosować zasadę carpe diem, oddawać
się przyjemnościom zamiast zamartwiać się na zapas. Ślad po ludziach, którzy
bezpowrotnie odeszli.
Niezwykłość
tego parku ma jeszcze jedno źródło, są nim – bardzo skądinąd romantyczne- ruiny
zamku rodziny Aylmer. Budowla istniejąca na miejscu dawnego normańskiego dworu
z 12 wieku była wielokrotnie przebudowywana, by ostatecznie opustoszeć w
przededniu II wojny światowej. Reprezentacyjna rezydencja baronów Aylmer była
miejscem narodzin między innymi wybitnych dowódców wojsk angielskich, znanego biskupa
oraz bohatera wojennego.
Słowo o pewnym parku.
Irlandia, pomimo potocznego określenia, którym
ją ochrzczono ;„Zielona Wyspa” w naszym pojęciu wcale nie jest zielona, chociaż
niemal na każdym kroku spotykamy pola golfowe, tereny uprawowe, pastwiska.
Samych lasów jest tu stosunkowo mało. Główną przyczyną i sprawcą tej sytuacji jak
zwykle okazał się człowiek, bez opamiętania karczujący drzewa pod gospodarstwa,
co miało katastrofalny wpływ na naturę
- taki los spotkał opisywany przeze mnie
wcześniej The Burren, wbrew pozorom zawdzięczający swój kosmiczny krajobraz nie
tylko naturalnym procesom, ale przede wszystkim grabieżczej polityce rolnej.
Roztaczający się wokół zamku krajobraz
sprzyjał także artystycznym uniesieniom, podobnie jak obecnie urzekające ruiny,
chętnie fotografowane, rysowane i malowane. I nic dziwnego, bo puste portyki
okienne zarośnięte bluszczem, zwieńczona blankami samotna wieża czy tajemnicze
drzwi wręcz zapraszają do snucia romantycznych opowieści lub utrwalenia ich
obrazu na płótnie.
Donadea Forest
Park założono w pierwszej połowie 18 wieku, tworząc razem ze wszystkimi
włościami baronów Aylmer, obszar niemalże 6,5 tysiąca hektarów. W porównaniu z
obecną wielkością parku ( nieco ponad 250 hektarów ) była to
powierzchnia, dość trudna do wyobrażenia. Nadal, mimo sporego ograniczenia
terenu, wizyta w parku zajmuje cały dzień.
Rozpędzeni po
zwiedzaniu, oglądaniu, bieganiu z.. i od.. obejrzeliśmy polecane w przewodniku
kościół, cmentarz i ogrody. Zatrzymaliśmy się przy pomniku wzniesionym na cześć
ofiar zamachu z 9/11 oraz irlandzkiego
strażaka, który zginął w Nowym Jorku, poczym „ wrzuciliśmy na luz”. Szliśmy coraz wolniej,
wsłuchani w śpiew ptaków, zapatrzeni na porosłe bluszczem oraz mchem drzewa, coraz
mocniej uwodzeni atmosferą tego zagubionego w czasie i przestrzeni miejsca.
Najdłuższy szlak
prowadzący dookoła parku pozwala w pełni docenić piękno na wpół dzikiej
przyrody, zmurszałych drzew ale również niezwykłych ruin koło kościoła św.
Pawła.
Po drodze mijamy
cmentarz dla zwierząt (zupełnie oczywiste, choć nieodpowiednie jest tutaj
skojarzenie ze znaną powieścią S. Kinga). Malownicze mostki rozciągające się
nad kanałami, każą zatrzymać się i pomedytować o pędzącym na złamanie karku
czasie.
Nasz
„kontemplacyjny” dzień zakończyliśmy piknikiem na sporej polanie, porośniętej
gęstą trawą. Ciągnąca się od zamku po zapadający się coraz głębiej w mokradła
las, jest swoistą granicą oddzielającą naturę od dzieł stworzonych dłonią człowieka.
Podobnie jak sam park, prawdziwa oaza ciszy i spokoju, leżący pomiędzy nigdy
niezasypiającym Dublinem, a ciągnącymi się po horyzont polami uprawnymi
środkowej Irlandii.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz