Szukaj na tym blogu

środa, 28 maja 2014

Przygody w Krainie Faerie
Część 6 
Słowo o pewnym parku.


    Irlandia, pomimo potocznego określenia, którym ją ochrzczono ;„Zielona Wyspa” w naszym pojęciu wcale nie jest zielona, chociaż niemal na każdym kroku spotykamy pola golfowe, tereny uprawowe, pastwiska. Samych lasów jest tu stosunkowo mało. Główną przyczyną i sprawcą tej sytuacji jak zwykle okazał się człowiek, bez opamiętania karczujący drzewa pod gospodarstwa, co miało  katastrofalny wpływ na naturę -  taki los spotkał opisywany przeze mnie wcześniej The Burren, wbrew pozorom zawdzięczający swój kosmiczny krajobraz nie tylko naturalnym procesom, ale przede wszystkim grabieżczej polityce rolnej.


   Od najdawniejszych czasów mieszkańcy systematycznie pomniejszali powierzchnię lasów, aż osiągnęła alarmujące 0.5% w skali całego kraju. Wtedy nadszedł czas opamiętania, bo Irlandczykom groziło, że w celu uskutecznienia przechadzki w cieniu drzew, będą musieli przepłynąć kanał. Obecnie rząd stara się wspierać tworzenie parków, skwerów i zagajników, co zaowocowało podniesieniem tego współczynnika do 11%, mimo to wciąż daleko mu na przykład do Niemiec czy Polski.


      Nagie wierzchołki Wicklow, czy smagane wiatrem trawy porastające zachodnie wybrzeże, nadają krainie Faerie nieco surowy wygląd, dlatego w czasie swojego tour de* postanowiliśmy poszukać miejsca, które przybliżyłoby nam klimat przynależny bardziej elfom i wróżkom. I tak trafiliśmy do niezwykłego kompleksu, gdzie starannie „zbudowano” dziwną, nieco tajemniczą aurę. Będąc zarówno parkiem jak i lasem, Donadea Forest Park, (stosunkowo niedawno otwarty dla odwiedzających), wydaje się bardzo stary. Czy jest to zasługą wielkich i rozłożystych drzew (z sekwoją na czele), czy może niewielkiego zarosłego trzcinami i nenufarami jeziorka, wokoło którego postawiono ławki poświęcone pamięci zmarłych?  Proste, metalowe tabliczki przykręcone do oparć mają swoich bohaterów – człowieka, który lubił karmić kaczki, ukochanego męża lub czule wspominaną żonę. Niektóre z nich traktują śmierć z przymrużeniem oka, inne wychwalają proste życie, nakazują stosować zasadę carpe diem, oddawać się przyjemnościom zamiast zamartwiać się na zapas. Ślad po ludziach, którzy bezpowrotnie odeszli.   


     Niezwykłość tego parku ma jeszcze jedno źródło, są nim – bardzo skądinąd romantyczne- ruiny zamku rodziny Aylmer. Budowla istniejąca na miejscu dawnego normańskiego dworu z 12 wieku była wielokrotnie przebudowywana, by ostatecznie opustoszeć w przededniu II wojny światowej. Reprezentacyjna rezydencja baronów Aylmer była miejscem narodzin między innymi wybitnych dowódców wojsk angielskich, znanego biskupa oraz bohatera wojennego.
    Roztaczający się wokół zamku krajobraz sprzyjał także artystycznym uniesieniom, podobnie jak obecnie urzekające ruiny, chętnie fotografowane, rysowane i malowane. I nic dziwnego, bo puste portyki okienne zarośnięte bluszczem, zwieńczona blankami samotna wieża czy tajemnicze drzwi wręcz zapraszają do snucia romantycznych opowieści lub utrwalenia ich obrazu na płótnie.   


   Donadea Forest Park założono w pierwszej połowie 18 wieku, tworząc razem ze wszystkimi włościami baronów Aylmer, obszar niemalże 6,5 tysiąca hektarów. W porównaniu z obecną wielkością parku ( nieco ponad 250 hektarów) była to powierzchnia, dość trudna do wyobrażenia. Nadal, mimo sporego ograniczenia terenu, wizyta w parku zajmuje cały dzień.
    Rozpędzeni po zwiedzaniu, oglądaniu, bieganiu z.. i od.. obejrzeliśmy polecane w przewodniku kościół, cmentarz i ogrody. Zatrzymaliśmy się przy pomniku wzniesionym na cześć ofiar zamachu z  9/11 oraz irlandzkiego strażaka, który zginął w Nowym Jorku, poczym „ wrzuciliśmy na luz”. Szliśmy coraz wolniej, wsłuchani w śpiew ptaków, zapatrzeni na porosłe bluszczem oraz mchem drzewa, coraz mocniej uwodzeni atmosferą tego zagubionego w czasie i przestrzeni miejsca.


   Najdłuższy szlak prowadzący dookoła parku pozwala w pełni docenić piękno na wpół dzikiej przyrody, zmurszałych drzew ale również niezwykłych ruin koło kościoła św. Pawła.
   Po drodze mijamy cmentarz dla zwierząt (zupełnie oczywiste, choć nieodpowiednie jest tutaj skojarzenie ze znaną powieścią S. Kinga). Malownicze mostki rozciągające się nad kanałami, każą zatrzymać się i pomedytować o pędzącym na złamanie karku czasie.


    Nasz „kontemplacyjny” dzień zakończyliśmy piknikiem na sporej polanie, porośniętej gęstą trawą. Ciągnąca się od zamku po zapadający się coraz głębiej w mokradła las, jest swoistą granicą oddzielającą naturę od dzieł stworzonych dłonią człowieka. Podobnie jak sam park, prawdziwa oaza ciszy i spokoju, leżący pomiędzy nigdy niezasypiającym Dublinem, a ciągnącymi się po horyzont polami uprawnymi środkowej Irlandii.






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz