Szukaj na tym blogu

wtorek, 13 maja 2014

Przygody w Krainie Faerie
Część 5 
W kamiennym ogrodzie II


     Z żalem pożegnaliśmy jeden z najpiękniejszych cudów natury, by rzucić choć okiem na Galway. Po drodze chcieliśmy odwiedzić pewien zapomniany dolmen – nie udało nam się go zlokalizować, najwyraźniej został faktycznie zapomniany na amen oraz kościół świętego Croana. Z tym także nie poszło nam łatwo.


   Wąską drogą, nieledwie wiejską pojechaliśmy nieco na wyczucie, nie kierując się znakami, bo ich po prostu nie ma. Skręciliśmy na szosę prowadzącą wśród i na okoliczne pola. Następnie, pokonując podmokłe łąki i 3 graniczne murki- a nie jest to wcale proste, o czym napiszę już w innym miejscu - dotarliśmy do ruin kościoła z VIII lub IX wieku. Obok znajdował się niewielki kamienny grób w kształcie graniastosłupa o trapezowych bokach. Żadnego napisu, informacji o tym, gdzie, kto i dlaczego. Tymczasem jest to od stuleci kościół, do którego 30 marca przybywają pielgrzymki, miejsce kultu świętego Cronana mac Bécáin zwanego Mo Chua. Pierwszego inżyniera wśród świętych i świętego inżynierów, o czym ponoć w zawoalowany sposób świadczy lista jego licznych cudów.


    W latach 600, czasach swojej działalności, stworzył groblę na jeziorze Lough Conn, przyniósł „w sakwach” wodę  z Ulsteru, użytą później w fontannie. Tajemniczy święty wsławił się także pokonaniem potwora z zatoki Galway, budowaniem murów z potężnych kamieni- dlatego jego diecezja nazywała się Balla czyli w języku irlandzkim ściana.
   Niewiele w gruncie rzeczy o nim wiadomo, zmarł młodo w wieku 30 lat i został pochowany w tym, wydawać by się mogło, zapomnianym przez boga i ludzi miejscu. Aż trudno uwierzyć, że rokrocznie setki wiernych docierają tu podczas pielgrzymki, by oddać cześć jego szczątkom, które- prawdopodobnie, ponieważ mogą tam, spoczywać także szczątki innego Cronana of Roscrea, pragmatyczni Irlandczycy uznali po prostu, że jest to grób świętego Cronana ( obojętnie w zasadzie którego)  - spoczywają w tym dziwnym, trochę przypominającym szeroką piramidę, grobowcu. Wydaje mi się ( to wyłącznie moja hipoteza), że kształt tego nagrobka więcej ma wspólnego z druidzką przeszłością niż rodzącym się dopiero na tych ziemiach chrześcijaństwem. Święty Cronan jest przecież niemal rówieśnikiem Patryka.
Dokładnie obeszliśmy teren świątyni, obserwowani tylko przez ciekawskie krowy z sąsiedniego pastwiska. Bogaty kraj, w którym na każdym kroku można „ potknąć się” o ślady wspaniałej przeszłości, może sobie pozwolić na „ zapomnienie” o tych mniej efektownych zabytkach , nawet jeśli pochodzą sprzed ponad tysiąca lat. Nas, Polaków nie stać niestety na taki luksus.


  Wyjeżdżając z Burren zastanawiałem się, czy zwyczaj wznoszenia owych uroczych, granicznych  murków dzielących pola i wsie Irlandii nie wziął się właśnie od świętego Cronana, przecież to on zasłynął z tworzenia kamiennych obwarowań.
 Cała Zielona Wyspa pocięta jest: dry stone walls- budowanymi bez zaprawy murkami, które stanowią charakterystyczny element krajobrazu wielu celtyckich krain. Dykerzy, czyli rzemieślnicy specjalizujący się w tej wcale niełatwej sztuce, dysponowali wielkimi umiejętnościami i sporą wiedzą. Solidny murek, zdolny przetrwać nawet kilkaset lat, układa się bowiem metodą oparta wyłącznie na doświadczeniu. Odpowiednio dobrane, szerokie kamienie strzegą drobniejszego, zamkniętego wewnątrz serca, to od ich jakości zależy wytrzymałość budowli. Podobno zapobiegają gromadzeniu się wilgoci, a ziemia pod głazami zawsze, obojętnie czy pada deszcz, czy śnieg pozostaje sucha.       


  A propos murków maści wszelakiej, znalazłem coś takiego: 
Dziełem wysokiej jam wartości
W niej to zaklęta moja siła
Prawa mistrzowskiej marki roszczę
By w pieśniach po kres czasu żyła
Ni mech, co między mymi kamieniami
Sprawi, że padnę czy skruszeję
Choć mur i mech od zawsze wrodzy
To prędzej mech straci nadzieję

Pięć stóp to mój właściwy wzrost
Choć może być trzy cale więcej
Patrząc zaś na mnie ujrzysz wprost
Głazy jak w pięść ściśnięte ręce
Mym kręgosłupem, można rzec
Zbyt mocnym by się złamać
Z głazów choć chwiejnych, zdolnych lec
Stworzona krzepka, mocna rama

Luźna spoistość, matowy blask
W tym szczyt osiągnąć trzeba
Bym stał jak jeden dumny głaz
Pod wielkim dachem nieba
Jam niemy świadek - nie zaprzeczysz
Żem wielkiej jest wartości
Bom świadom zdarzeń, ludzi, rzeczy
Od zawsze do wieczności

Bo zacny mur - rzecz oto dobra
Dla was, o bracia moi
To przyjemności rzadkiej obraz
Gdziekolwiek tylko stoi
Człowiek przychodzi i odchodzi
Od kiedy życie trwa i gaśnie
Człek na rozbitej płynie łodzi
Mur zaś na wieczność w głazach śpi[1]

   Wiersz, przesłanie celtyckiego murku. Bardzo na czasie, ponieważ w okolicy Dublina pojawia się nowa moda, zamiast żywopłotów i klasycznych, kamiennych szańców pojawiają się siatki lub płoty. Czyżby oznaczało to koniec tradycji?


   Kolejnym przystankiem na drodze do Galway okazał się stojący na brzegu wcinającego się w ląd oceanu zamek Dunguaire. Niewielka w rozmiarach warownia wiele zyskuje wieczorami, gdy promienie zachodzącego słońca, rozświetlają całą zatokę i w pełni uwypuklają niezwykłą lokalizację- twierdza stoi  na wąskim, wysuniętym cyplu. Chyba to właśnie położenie czyni ów zabytek najczęściej fotografowaną budowlą w całej Irlandii. Wnętrza jednak można podziwiać wyłącznie latem, kiedy warownia zostaje otwarta dla ruchu turystycznego. My zastaliśmy zamknięte bramy, lecz zatrzymaliśmy się na chwilę, by  z bliska obejrzeć chociaż mury.
   Zamek Dunguaire to właściwie jedynie wysoka wieża rycerska, ale strzegący go od południa złowieszczy płaskowyż Burren i zimne fale Atlantyku, rozbijające się zaledwie kilka metrów poniżej, tworzą specyficzną atmosferę. Wybudowany w XVI wieku, stał się miejscem wielu legend i organizowanego co rok festynu średniowiecznego.
   Stąd dzielił nas już tylko krok do Galway, do którego trafiliśmy późnym wieczorem, w sam raz by zobaczyć budzące się do nocnego życia, największe miasto regionu i jedną z największych atrakcji turystycznych tej części Irlandii.
    Pierwsze, co rzuciło nam się w oczy, to przybierająca w szybkim tempie rzeka Corrib i liczne kanały przypominające miejscami Wenecję. Na pewno warto rzucić okiem na pięknie oświetloną katedrę i największy średniowieczny kościół w Irlandii pod wezwaniem św. Mikołaja. Nam z kolei podobał się główny plac - Eyre Square, który wraz z otaczającymi go mieszczańskimi kamienicami i dwiema potężnymi armatami na kwadratowym rynku, robi  bardzo „swojskie” wrażenie.


     Najbardziej uderza w tym mieście próba utrzymania ducha kultury irlandzkiej przy jednoczesnym rozwoju nowoczesnego biznesu i architektury. W końcu o Galway mówi się, że jest „dwujęzyczną stolicą”, miastem, w którym wręcz kultywuje się język irlandzki. Rokrocznie odbywają się tu festiwale muzyczne, z rozmachem obchodzone są święta celtyckie, wszystko to ma na celu rozwój oraz lepsze zrozumienie kultury staro- irlandzkiej.
Warto odnotować też, że owo miasto podczas swoich rozlicznych podróży odwiedził nie kto inny, ale sam Krzysztof Kolumb.
   Z Galway wyjeżdżaliśmy jak zwykle z odczuciem niedosytu, znów brakło nam czasu, by  odetchnąć oceanem i zwolnić na chwilę. Posmakować miasta.





[1] "Reflections of a Dry Stane March Dyke" Johna Wilsona z Gatehouse przełożył Grzegorz Żak. Opublikowano w Galloway Gazette w1951
   Polski przekład - kwiecień 2003


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz