Wiedziała,
że jako singielka stanowi poważne niebezpieczeństwo dla
rodzących się związków i świeżych małżeństw. Wygłaszane do znudzenia credo, iż nie
interesują ją zajęci faceci, nikogo nie przekonywało. W opinii jej
niedowartościowanych i pełnych starannie ukrytych kompleksów koleżanek, przyjaciółek i
znajomych wystarczyłoby, żeby któryś z ich – trzymanych na krótkiej smyczy –
facetów wykazał nieco większe zainteresowanie jej osobą i w głowach układał im
się gotowy scenariusz. Dlatego należało ją szybko zaprząc w chomąto związku,
najlepiej przypieczętowanego obrączką. Wtedy dopiero damska część towarzystwa
mogłyby spać spokojnie.
-
Masz prawie trzydzieści jeden – wielogłosowy chór powtarzał dla jej dobra –
pora się ustatkować.
Co
w tłumaczeniu brzmiało:
-
Trzydziestka bez pomocy nie przebije się na rynku. A ty w końcu zdziwaczejesz
jak wszystkie stare panny.
W
tym wszystkim przykre było to, że wydawanie się za mąż było ich obsesją – nie
jej. Wcale nie potrzebowała mężczyzny, by czuć się dobrze. Czasem miała
wrażenie- patrząc na ich ciągłą szamotaninę- że wręcz odwrotnie. Było jej
wygodnie tak, jak było i nie zamierzała tego zmieniać. Wiedziała, że odbiega od
stereotypu samotnej trzydziestki, nie miała stada kotów i nie
topiła smutków w hektolitrach wina. Chodziła natomiast na imprezy, wyjeżdżała
trzy razy do roku na wakacje, bywała tu i tam, bardzo rzadko ogarniała ją
melancholia, a do tego świetnie się czuła w swoim towarzystwie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz