Clonmacnoise
IV
Nazywane czasem miastem 7 kościołów to jeden z głównych
przystanków dla zwiedzających zachodnią Irlandię. Nasze towarzystwo, chwilowo ochrzczone jako
domorośli poszukiwacze leprechaunów w skrócie DPL wdało się w dyskusję na temat
sposobu wymawiania nazwy tej miejscowości. Jedni chcieli ją czytać z francuska
( ciekawe czemu?), inni optowali za wymową angielską. W celu rozstrzygnięcia
wątpliwości zapytaliśmy odpowiedniego człowieka i usłyszeliśmy- „Klun mik nosz” czyli –coraz częściej
używana –irlandzka wersja Cluain Mhic Nóis, dosłownie "łąka synów Nósa" (oczywiście,
nadal obowiązuje oficjalnie wymowa angielska).
Na owej łące, tuż nad rozlewiskami rzeki Shannon położony
jest jeden z najstarszych zespołów klasztornych. Założony w latach 500 przez świętego Kierana
pełnił ważną rolę ośrodka religijnego na szlaku handlowym między wschodem a
zachodem. Święty, który założył opactwo, uznawany jest za jednego z dwunastu irlandzkich apostołów. Ubogi syn
cieśli, wykształcony w szkole świętego Finiana, siedem spędził w pustelni na
wyspie Inishmore (Aran), później –
zgodnie z proroctwem- udał się wraz z towarzyszami oraz krową na środek –
prawie mu się udało trafić- Irlandii i założył tam kościół oraz klasztor o
–podobno- dość surowej regule[1].
Niestety nie dane mu było zbyt długo cieszyć się dziełem własnych rąk. Zmarł prawdopodobnie
na żółtą febrę w wieku 33 lat ( to w
jaki sposób zdążył odebrać wykształcenie, zostać pustelnikiem i zbudować
opactwo w tak krótkim czasie pozostaje dla mnie zagadką ). Samo Clonmacnoise było przez wieki znaczącym
ośrodkiem kultury i sztuki oraz ważnym punktem na drodze chrystianizacji
Irlandii. Strategiczne położenie klasztoru służyło
budowaniu jego potęgi i sławy, w czasach średniowiecza był to bodaj najbardziej
znany ośrodek religijny w tej części świata, do którego przybywali rzemieślnicy
i uczeni z całej Europy. Docenili to królowie Tary i Connacht wybierając
opactwo na miejsce swojego pochówku.
Spoczywają tu także zwłoki ostatniego wielkiego króla Irlandii, Ruaidri Ua Conchobair`a oraz -w niewielkiej kamiennej kaplicy -założyciela,
świętego Kierana. Kaplica stanęła na miejscu starej, drewnianej budowli i,
chociaż przeprowadzone tam stosunkowo niedawno wykopaliska archeologiczne nie
potwierdziły obecności szczątków ludzkich, odsłoniły natomiast skarb w postaci
złotego pastorału obecnie przechowywanego w Muzeum Narodowym. To arcydzieło sztuki średniowiecznej
najlepiej obrazuje mistrzostwo dawnych rzemieślników i artystów. W Clonmacnoise
powstały także bogato ilustrowane manuskrypty – w tym słynna The Book of the Dun Cow, irl. Lebor na hUidre spisana ponoć na pergaminie pochodzącym z owej
cudownej krowy, która przybyła ze świętym nad rzekę Shannon. Za życia jej mleko
pozwalało przetrwać wszystkim mnichom i licznym gościom, dlatego została
pośmiertnie uhonorowana możliwością głoszenia Słowa spisanego na własnej
skórze.
Opactwo
przywitało nas ulewnym deszczem oraz przenikliwym chłodem. Opatuleni, wyraźnie
zmarznięci Francuzi, Niemcy i Hiszpanie
z parasolami i w pelerynach przemykali chyłkiem, niemal wstydliwie pomiędzy
roześmianymi Irlandczykami w kusych spodenkach i podkoszulkach. Im niepotrzebne były parasole ani kurtki, w
końcu był sierpień i należało chodzić w
odpowiednich, letnich ubraniach mimo, że nieubłagany słupek rtęci wskazywał
około 17 stopni C. Ten obrazek będzie
nam towarzyszył wszędzie, nawet wtedy, gdy temperatura jeszcze opadnie -oto
szczękający zębami turyści i wyraźnie ubawieni ich niewyraźnymi minami
Irlandczycy. Warto dodać, że rzecz cała miała miejsce w najcieplejszym bodaj
miesiącu, gdy cała Europa zmagała się z falą saharyjskich upałów, tylko tam, w
krainie Faerie słońce wzięło dłuższy urlop, wzywając na zastępstwo deszcz,
ulewny deszcz, ciągłą mżawkę, mgłę i przenikliwy ziąb. Musiało być bardzo źle, bo poznani mieszkańcy
Zielonej Wyspy przepraszali nas za pogodę, kiedy zapytaliśmy : jak tu bywa zimą?
usłyszeliśmy :
-
Pada tak samo, jest tylko cieplej
.
Mieliśmy zatem lato mokre i zimne, jednak niepozbawione uroku,
tak właśnie było w Clonmacnoise, gdzie
szare, ołowiane niebo wisiało nad rozlewiskami rzeki Shannon,
przytłaczało horyzont i spowijało ruiny lekką mgłą. Opuszczone miejsca, a szczególnie cmentarze w
taką pogodę nabierają niepowtarzalnego klimatu; lekko melancholijnego,
doprawionego nostalgią oraz oczywistą refleksją. Romantyzm romantyzmem, niemniej
z prawdziwą przyjemnością udaliśmy się do zbudowanego obok centrum
turystycznego. Tam, już pod dachem, mogliśmy podziwiać celtyckie krzyże. Najstarszy, Krzyż Północny, pochodzi z ok.
800 roku, drugim (podobno jednym z najciekawszych zachowanych w
Irlandii) jest tutejszy The Cross of the Scriptures ("Krzyż
Pisma") z początku X wieku. Z pierwszym z nich wiąże się dziwna historia, wyrzeźbiony
z piaskowca, używanego do tworzenia kamieni młyńskich przedstawia sceny zupełnie inne niż
biblijne. Obok znanego wzoru plecionki
celtyckiej widnieje na nim wizerunek
Cernunnosa pogańskiego boga płodności i polowań. Mówi się o nim, że jest
to łącznik pomiędzy dawną, celtycką
Irlandią a jej nowym, chrześcijańskim obliczem, lecz mnie zaskoczył fakt, że znalazł się on w opactwie. I dlaczego nazywa
się go krzyżem, skoro jest to słup? Sama postać Cernunnosa jest już dostatecznie
kontrowersyjna, celtycki bóg z rogami (podobny do brytyjskiego Herna) był
przecież ikonograficznym pierwowzorem Wiecznego Adwersarza. Wystarczy spojrzeć
na siedzącego ze skrzyżowanymi nogami koźlego boga, żeby zobaczyć zaskakujące
podobieństwo także do greckiego Pana.
Co prawda oryginalne krzyże przeniesiono do centrum, ponieważ
niszczały na powietrzu, a ich unikalne reliefy ulegały powolnemu zatarciu, ale na
ich miejscu postawiono kopie, dlatego łatwo sobie wyobrazić obraz sprzed 1000
lat, gdy wysokie krzyże rzucały swój cień na ołtarz w katedrze.
To były z jednej strony wspaniałe czasy- liczba mnichów
wzrosła z dziesięciu do prawie dwóch tysięcy, stare, drewniane kaplice i
kościoły zastępowano systematycznie znacznie trwalszymi kamiennymi budowlami.
Do opactwa płynęła niekończąca się rzeka pielgrzymów, gości i teologów z wielu zakątków ówczesnego świata. Z drugiej strony zaraza zdziesiątkowała
mieszkańców, 40 razy na przestrzeni kilkuset lat zaatakowano klasztor (wśród agresorów byli zarówno okoliczni
władcy jak i chciwi Wikingowie ), ale paradoksalnie największych szkód dokonały
siły przyrody. Wspaniała wieża O'Rourke zaraz po wybudowaniu została trafiona piorunem i
straciła głowicę, w tym niekompletnym stanie przetrwała do dnia dzisiejszego.
Częste najazdy sprawiły jednak, że wierni uznali
Clonmacnoise za niebezpieczne i opuścili opactwo, które popadło w ruinę. Ostatecznie los tego miejsca przypieczętował najazd Anglików
w 1554 roku. Splądrowano klasztor tak dokładnie, że nawet gwiźnięto witraże z
okien. A co? Zawsze mogły się do czegoś przydać.
Oprócz ruin licznych świątyń można w
pobliżu kaplicy Clonfinlough podziwiać niezwykły kamień. To petrosomatoglif[2],
który ma wiele zagłębień na przykład w kształcie krzyża. Nazywany przez mieszkańców
The Fairy Horseman prawdopodobnie
pełnił ważną funkcję podczas koronacji klanowych władców.
Niedaleko
klasztoru znajdują się przedziwne ruiny normańskiej twierdzy, nie można ich co
prawda zwiedzać, ale warto się przy nich choć na chwilę zatrzymać.
Zbudowany w 13 wieku na wzgórzu zamek miał strzec i kontrolować pobliski most.
Trzypiętrowa twierdza (całkiem wysoka)
otoczona głęboką fosą i potężnymi murami
zaledwie po 100 latach zamieniła się w niezwykłą ruinę. Obrośnięte trawą resztki
murów zdają się niebezpiecznie balansować na szczycie ziemnego kopca, jakby
przecząc prawom fizyki.
Zakapturzona
figura pielgrzyma pożegnała nas ozięble,
jakby nawet jemu przeszkadzała uporczywa
mżawka i ruszyliśmy jeszcze dalej na zachód do …
[1]
Klasztory irlandzkie w przeciwieństwie do europejskich nie miały określonej
reguły, w kodeksach spisywano wyłącznie- jakbyśmy to dziś nazwali- zasady
zachowania typu: nie wolno pluć w czasie mszy, wylizywać łyżki czy rozmawiać
podczas modlitwy. Kary za te wykroczenia to czasem sama poezja: winny „zbrodni”
musiał w ramach pokuty na przykład leżeć na pokrzywach czy spędzić noc w
trumnie razem z jej właścicielem (znaczy nieboszczykiem).
[2] Petrosomatoglif - obraz części ciała człowieka, przedmiotu lub
zwierzęcia wyryty lub stworzony naturalnie skale. Takie głazy występują na całym
świecie, często pełnią ważną rolę i są wykorzystywane podczas ceremonii religijnych i świeckich,
takich jak koronacja królów. Niektóre z nich są traktowane jako artefakty
powiązane ze świętymi lub bohaterami legend.