Szukaj na tym blogu

poniedziałek, 18 stycznia 2016

Galway[1]

 VI

    Niestety w Galway nie dostaliśmy noclegu, bo akurat trwały wyścigi. Zmuszeni poszukać czegoś przynajmniej na jedną noc – czy tylko mnie się wydaje, że czasem takie zdarzenia popychają nas w kierunku, jakiego nigdy sami byśmy nie obrali i w ten sposób trafiają się najlepsze sytuacje w życiu? – znaleźliśmy schronienie w zupełnie innym miejscu …

Connemara 

   

 Nie mamy żadnego dobrego zdjęcia z Connemary, nic co można by pokazać zaproszonym na herbatę gościom. Uciekła nam sprzed obiektywów, schowała się za banalnymi pocztówkami niczym leprechauny gdzieś na końcu tęczy. Od tych wakacji, gdy wymawiam Irlandia – widzę Connemarę, słyszę ją w każdym dźwięku celtyckiej muzyki, noszę ze sobą, głęboko. Przypomina mi się w snach, przywołuje do siebie niczym syrena.

Fakty:  Connemara – nazwa pochodzi od plemion zamieszkujących dawno temu tereny nad oceanem Atlantyckim, wokół Zatoki Kilkieran. Większość tutejszych ziem jest nieuprawna, część stanowią bagniska oraz góry, powszechne są też torfowiska. W latach 30 XIX wieku nad tą krainę nadciągnęły ciemne chmury, potworny huragan zabił wielu ludzi, innych wykończył Wielki Głód, pozostali uciekli za ocean.  Connemara umarła, ponad połowa ludności opuściła swoje ubogie chatki, by szukać szczęścia gdzie indziej.  W wielu miejscach nadal straszą ruiny opuszczonych domostw albo wręcz całych wsi. 
I prawdą jest także to, że w małym sklepiku na rozdrożu pomiędzy jedną drogą donikąd a drugą, prowadzącą dokładnie w to samo miejsce, pierwszy raz w życiu wysłałem kupon na loterię. Sprzedawczyni oznajmiłem ( zupełnie szczerze)
- Jeśli wygram, kupuje dom na Connemarze.
Chyba mi nie uwierzyła. Od stuleci ludzie stąd uciekają za pracą, za lepszymi perspektywami, do miast. Niewielu wraca, aby zamieszkać w jednym z najmniej gościnnych rejonów Europy, tam gdzie rodzą się kamienie…


Tymczasem ja ochoczo, z własnej nieprzymuszonej woli, zostałbym mieszkańcem krainy, w której do najbliższego sąsiada jest  kilkanaście kilometrów. Można zapytać - cóż takiego urokliwego jest w tym ponurym krajobrazie naznaczonym piętnem przeszłych tragedii?
Nie mam pojęcia. Może są to chmury gnające nad torfowiskiem albo ich cienie naprzemiennie barwiące łąki gołębią szarością, może to lekki podmuch  wiatru, który mierzwi kępy wysokich traw wyrastających między wrzosami lub niewielkie oczka wodne odbijające przez chwilę błękitne niebo. Albo strome góry na horyzoncie, ocean śpiący u stóp, malutkie zatoczki i kolorowe żagle na falach.  Czym jest Connemara? Dla mnie pastwiskami otoczonymi kamiennymi murami, na wpół dzikim koniem, który pasie się  puszczony luźno wśród aksamitnych traw. Pustką i ciszą, miejscem, gdzie przyroda odzyskała swoje włości. 


Z okien naszego pensjonatu nie widać było innych domów, tylko góry, samotne drzewa i przelatujące ptaki. Gdzieniegdzie płaski, cieniowany brązem krajobraz przechodził w niskie pagórki zwieńczone skarlałymi, potarganymi przez wiatry drzewami, rozliczne strumyki cierpliwie rzeźbiły kamienne tunele pod kępami miękkiej trawy. Tych, którzy szukają ucieczki od cywilizacji, ta zielono-żółta kraina opuszczona przez ludzi i zapomniana przez boga potrafi zauroczyć  dzikością, bo zamiast gwaru i pospiechu ofiaruje niekończący się spektakl wypełniony grą światłocienia.  Jej symbolem jest zdziczały kuc , który  słynie z siły i wytrzymałości. Ma wyjątkowo silne nerwy i wykazuje ogromną cierpliwość.  W deszczu, chłodzie skubie sobie zieloną trawę, a wiatr bawi się jego grzywą – takim właśnie obrazkiem powitała nas Connemara.
Wbrew pierwotnym planom zostaliśmy tam dwa dni, tak trudno nam było ją opuścić. Tym bardziej, że niedaleko od miejsca, gdzie mieszkaliśmy, był przystań skąd kursowały promy  na…   





[1] Irlandzkie miasta są wbrew pozorom( w porównaniu do europejskich aglomeracji) nieduże, warto sprawdzić przed wyjazdem- czego oczywiście nie zrobiliśmy, czy nie odbywa się tam jakaś ogólnonarodowa impreza, bo pula dostępnych noclegów może się okazać zbyt mała (mówię tu naturalnie o tych, w normalnych cenach)   

niedziela, 3 stycznia 2016

                                                                  Athlone

V

   czyli irl. Baile Átha Luain  -  miasto przy  brodzie Luan,  położone bardzo blisko geograficznego centrum kraju. Od razu po przybyciu turystom rzuca się w oczy okazały zamek, który jest głównym punktem orientacyjnym - Athlone powstało w jedynym miejscu, gdzie dało się przekroczyć rzekę Shannon, następna przeprawa była dopiero w okolicach Clonmacnoise. 



Historia brodu i mostu sięga bardzo odległych czasów. Mówi się, że na miejscu dzisiejszej twierdzy stał  już wieki wcześniej megalityczny szaniec. Pierwszy ( udowodniony) most powstał tu dopiero w XII wieku, rzut beretem[1] od istniejącego współcześnie.  Oczywiście zarówno zamek jak i most były obiektami nieskończonej liczby ataków. Anglonormanowie zamienili ziemną fortyfikację w potężną twierdzę, co wcale nie uchroniło jej przed kolejnymi najazdami. Przysadzisty donżon pochodzi właśnie z wieku XII, reszta wielokrotnie była odbudowywana po zaciekłych atakach ( a to za sprawą rozpowszechnienia się diabelskiego wynalazku – czyli prochu). Twierdza przetrwała niezliczone wojny i dziś nadal strzeże przeprawy przez rzekę Shannon.  Można ją dokładnie obejrzeć z pokładu statku wycieczkowego, rejs obejmuje także żeglugę po największym w okolicy jeziorze  Lough Ree, co więcej można z oferty wybrać sobie Viking rejs – co biorąc pod uwagę burzliwą historie tych ziem, zakrawa na niesmaczną ironię. Wszyscy wiemy przecież, że Irlandczycy błogosławili wichury i sztormy, do boga modlili się o huragany, bo tylko szalona pogoda mogła powstrzymać równie szalonych ludzi pokroju Ragnara – Włochate Portki -Lodbrok`a przed atakami na wyspę.


XIX wieczny kościół świętych Piotra i Pawła utrzymany w stylu klasycyzującym nie zachwyca bogactwem- tak samo zresztą jak większość kościołów irlandzkich. Próżno tu szukać złotych wotów, przedekorowanych ołtarzy lub licznych obrazów znanych nam choćby z polskich świątyń. Przyczyn  takiego stanu rzeczy jest kilka, Irlandia nigdy nie była krajem zamożnym ( w przeciwieństwie do Rzeczpospolitej w jej najlepszym okresie), a to, co zgromadzono wcześniej w kościołach, zrabowali nad wyraz oszczędni protestanci. Poza tym, czytając krwawą historię miast i opactw, które były napadane tak często, że trudno zliczyć ,należałoby się zastanowić, jakim cudem w ogóle został tam kamień na kamieniu.          


W Irlandii przedchrześcijańskiej nie istniały miasta, fundamentem społeczeństwa była wielka, patriarchalna ( choć nie zawsze) rodzina zwana fine. Kilka zjednoczonych rodów tworzyło małe królestwo ( tuath),  one z kolei wchodziły w skład federacji (Leinster, Munster,   Connacht, Ulster), którymi rządzili najwyżsi władcy. Taki podział generował niekończące się spiski, zdrady, napady, chwilowe sojusze oraz wieczne konflikty.  Od VIII wieku Zielona Wyspa znalazła się na celowniku Wikingów, regularne najazdy - pewnego roku do brzegów przybiło jednocześnie 100 okrętów- taktyka spalonej ziemi wraz z lokalną polityką nastawioną na odnoszenie korzyści -według zasady: dam wam krowy, ale zamiast mnie, napadnijcie sąsiada! I mamy kolejne stulecia skąpane we krwi. Część Normanów osiadła w Irlandii i dała się udomowić, innych pokonał wielki narodowy bohater Brian Boru w bitwie pod Clontarf. Po śmierci herosa, jego syna i wnuka na polu bitwy doraźna wspólnota się rozpadła i znowu zaczęto między sobą drzeć koty. Na to wszystko weszli Anglicy i na dobre rozpoczęła się epoka rebelii, zrywów, powstań.  Ponad 1200 lat prowadzenia wojen i nadal w Irlandii można oglądać wspaniałe zabytki, ludność także istnieje, choć szczerze mam wrażenie, że jest na Wyspie więcej Litwinów, Polaków oraz innych przybyszy niż rodowitych mieszkańców ( wydaje się, że od Dublina bardziej irlandzki jest Nowy Jork).  Przynajmniej w takich miejscach  jak Athlone, a szczególnie  Seana Bar -pub zbudowany w roku 900- ocieramy się o  historię wyspy, na której niszczono mosty, palono klasztory, ale chroniono i otaczano szczególnymi względami przybytki sztuki piwowarskiej. Ściany baru są zbudowane z plecionki i wikliny - materiałów modnych w budownictwie średniowiecznym- a prowadzona starannie kronika szczegółowo wymienia wszystkich właścicieli pubu od X wieku.  I co na to mieszkańcy Cork?  W końcu to oni chwalą się, że ich The Gateway Bar jest najdłużej - założono go w 1698 roku- nieprzerwanie działającym barem w Irlandii.  Z żalem opuściliśmy nieco senne Athlone, by udać się do …






[1] Rzut beretem – tu 100 m, ale radziłbym nie przywiązywać się za bardzo do tej odległości.